W styczniowym wydaniu miesięcznika ,,Historia Do Rzeczy” ukazał się artykuł Arkadiusza Karbowiaka ,,Tragedia Birczy”, w którym opisano rzekomy mord żołnierzy Wojska Polskiego na bojownikach Ukraińskiej Powstańczej Armii. Poza tym autor opisał –wedle sobie dostępnych źródeł – tło walk polsko – ukraińskich w okolicach Birczy.
Arkadiusz Karbowiak ogłosił, że swój wywód oparł na opracowaniach – choć nie podał ich tytułów – oraz na nieznanych wcześniej dokumentach ujawnionych niedawno przez Wojskowe Biuro Informacji. Zapewne nowo dostępne dokumenty są bardo ważnymi źródłami, ale czy pozwala to autorowi stawiać w artykule tak jednoznaczne tezy?
Również ja pozwolę sobie swój artykuł oprzeć na dostępnej literaturze oraz przede wszystkim na – chyba – niedostępnych panu Karbowiakowi źródłach pisanych i ustnych. Nie będę się również starał głosić, że na pewno wiem, co wydarzyło się w Birczy w czasie konfliktu z UPA. Ocenę i wątpliwość pozostawię Czytelnikowi. Przede wszystkim spróbuję zrekonstruować przebieg walk o Birczę oraz okoliczne miejscowości na podstawie lokalnych źródeł: kroniki parafii rzymskokatolickiej w Birczy, kroniki Szkoły Powszechnej w Birczy, relacji świadków, wspomnień komendanta posterunku Milicji Obywatelskiej w Birczy Józefa Winiarskiego, wspomnień grekokatolickiego dziekana z Birczy ojca Iwana Łebedowicza oraz dokumentów z archiwów: Instytutu Pamięci Narodowej w Rzeszowie, Archiwum Państwowego w Rzeszowie i Archiwum Państwowego w Przemyślu. Poza tym skorzystam z najnowszych badań pana Artura Brożyniaka z rzeszowskiego Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej, które dotyczą trzeciego napadu UPA na Birczę. Postaram się cytować również Polaków – uczestników opisywanych wydarzeń, a nie jedynie Ukraińców – banderowców, tak jak zrobił to pan Karbowiak. Mam nadzieję, że zbilansuje to obraz przeszłości.
Po pierwsze pan Karbowiak stwierdził, że konfrontację polsko – ukraińską rozpoczęli Polacy w czasie okupacji niemieckiej. Mieli oni likwidować przedstawicieli elit ukraińskich oraz członków ukraińskiej policji pomocniczej. Moim zdaniem było inaczej. Poza tym musimy się cofnąć do czasów międzywojennych i istnienia Drugiej Rzeczpospolitej.
W międzywojniu przemyska OUN głosiła wśród ukraińskich chłopów hasła wypędzenia Polaków i przejęcia ich gospodarstw. Na Pogórzu Przemyskim ukraińscy chłopi zaczęli grozić polskim sąsiadom. Agresywność Ukraińców uspokoiło dopiero wysłanie zmotoryzowanych jednostek policyjnych. O wzrastających nastrojach antypolskich może świadczyć wypędzenie handlującej dewocjonaliami Polki spod cerkwi w Walawie niedaleko Przemyśla, grożąc jej i karząc się wynosić, gdyż „tu jest Ukraina”. Terror nacjonalistów ukraińskich skierowany był również wobec swoich. W 1938 roku nacjonaliści ukraińscy zaczęli prześladować dziewczęta, które uczęszczały na zabawy organizowane przez polskie świetlice, odgrażając się „że je zabiją, jeśli nadal będą chodzić do Lachów”.
W Birczy jeszcze w 1918 roku Polacy i Ukraińcy potrafili ze sobą współpracować. Wówczas krwawe walki polsko-ukraińskie toczyły się o Przemyśl. Niestety działalność elit ukraińskich na czele z klerem grekokatolickim, a dokładnie ks. Iwanem Łebedowiczem z Birczy, zmieniła tę istniejącą od wieków sytuację. Podobnie jak działalność ks. Wasyla Szewczuka w nieodległej Pawłokomie, która doprowadziła do wybijania szyb w polskich domach przez ukraińskich sąsiadów oraz napaści na polskie dzieci, których dokonywali ich ukraińscy rówieśnicy.
W 1931 roku ukraińscy nacjonaliści napadli pod Birczą na ambulans pocztowy. W czerwcu 1939 roku sprowokowali zbrojne rozruchy o współużytkowaną przez Polaków cerkiew w Kuźminie. Jednak dopiero wojna miała pokazać nienawiść części Ukraińców do Polaków w Birczy. Pan Karbowiak chyba nie wie, jak zachowywała się ludność ukraińska w Birczy w czasie II wojny światowej. Oto kilka faktów. Już w czasie kampanii wrześniowej bojówki OUN współpracowały z nacierającymi Niemcami. W Jaworniku Ruskim oraz Uluczu zamordowały w sumie 6 żołnierzy Wojska Polskiego. Po polsko-niemieckiej bitwie pod Birczą 12 września 1939 roku, ukraińscy nacjonaliści pilnowali złożonej w miejscowym kościele broni i wskazywali Niemcom, co bardziej znanych, polskich działaczy społecznych i politycznych. A jak zachowywała się ludność ukraińska?
“Ukrainki w strojach narodowych witały Niemców śpiewem (…) Milicja ukraińska prześladowała Polaków i donosiła kim kto był i do jakiej organizacji należał. Domy, w których mieszkali Polacy znaczyli Ukraińcy literą P. Po przejściu frontu, do Birczy i okolic zaczęli wracać mieszkańcy, którzy w czasie walk uciekali na wschód. Niestety część z nich zginęła, tak jak wcześniej polscy żołnierze. Nad uciekinierami w drodze znęcali się Ukraińcy i wielu pomordowali.„ Kres terrorowi ukraińskich nacjonalistów położyli Sowieci, którzy decyzją paktu Ribbentrop – Mołotow zajęli Birczę. Pokazuje to pełną współpracę i okrucieństwo nacjonalistów ukraińskich z Niemcami, która mogła się w całej okazałości ukazać w czasie okupacji niemieckiej po 1941 roku, gdy Sowieci opuścili Birczę.
“Za niemiecką armią przechodziły grupy ukraińskiej młodzieży (…) Po mszy przed cerkwią stawił się pochód, który ruszył w stronę Starej Birczy. Tam na placu obok gościńca była ustawiona trybuna udekorowana ukraińskimi flagami, z której ogłoszono powstanie władzy ukraińskiej na tym terenie i odebrano od zgromadzonej ludności przysięgę na posłuszeństwo tej władzy.„ – wspominał o. Iwan Łebedowicz.
Władza w Birczy została przez Niemców przekazana Ukraińcom, którzy przynajmniej częściowo współuczestniczyli przy Zagładzie miejscowych Żydów. Ukraińscy funkcjonariusze z posterunku w Birczy, którzy byli jednocześnie członkami OUN, brali udział w aresztowaniu w 1944 roku Romana Segelina oraz małżeństwa Katarzyny i Michała Gerulów, którzy zostali później zamordowani za ukrywanie Żydów. Dzieci i młodzież ukraińska była tak indoktrynowane, że groziły w szkole śmiercią polskim uczniom; lżyły je i opluwały. ,,Polaków bardzo prześladowano i za namową Ukraińców aresztowano i wywożono do obozów.” – zapisano w miejscowej kronice.
“Nadszedł czas rizaty Lachiw„ – miał stwierdzić dziekan grekokatolicki z Birczy.
Pan Karbowiak twierdzi jednak, że to Polacy zaczęli. Wspomina, że byli likwidowani ukraińscy policjanci pomocniczy. A może ginęli za kolaborację, prześladowania Polaków i udział w Holokauście? Pamiętajmy, że w czasie okupacji niemieckiej istniała około 70–osobowa placówka Armii Krajowej nr 5 w Birczy o kryptonimie ,,Barbara”.
W artykule ,,Tragedia Birczy” napisano, że ostatecznie ukraińscy policjanci latem 1944 roku opuścili swoje posterunki i zdezerterowali do UPA. W lipcu tego roku powstała w miejscowości Jamna sotnia, która w chwili zbliżania się frontu przemieściła się w Bieszczady. To prawdopodobnie tę sotnię zasilili ukraińscy policjanci z Birczy. Jednak jeszcze przed opuszczeniem wcześniejszego sojusznika upozorowali atak na Birczę.
“Ukraińcy postanowili uciekać do lasów, gdzie mieli przygotowane już bunkry. Jednej nocy upozorowali atak na Birczę. Zaczęto bić w gongi i zaczęła się strzelanina. Mieli już przygotowane wozy i na te naładowali towary ze swoich sklepów. Zabrali z mleczarni beczki masła. (…) Ze szpitala zabrali koce i inne potrzebne im rzeczy. Następnie wpadli do apteki i zabrali potrzebne lekarstwa. Aptekarz wraz z rodziną w ostatniej chwili uciekł przez okno.„
Następnego dnia chcieli oskarżyć o ten napad Polaków, licząc, że Niemcy zastosują represję. Na szczęście przygotowujący się do opuszczenia Birczy Niemcy im nie uwierzyli. Podobna sytuacja, lecz o dużo bardziej tragiczniejszym przebiegu miała miejsce w kwietniu 1944 roku w Dylągowej. Ukraińscy policjanci chcieli wówczas wymordować wszystkich mieszkańców wioski. Miejscowy ksiądz zdążył rozgrzeszyć zgromadzoną nad dołami śmierci polską ludność. Zbrodni nie pozwolili dokonać Niemcy, o czym świadczą raporty OUN.
Pan Karbowiak napisał, że do roku 1945 nie było masowych zbrodni na Polakach. Źródła jednak temu zaprzeczają. Na obszarze powiatu dobromilskiego, do którego należała Bircza w okresie międzywojennym, zbrodnie nacjonalistów ukraińskich były już w 1943 roku. Wówczas placówka Armii Krajowej w Birczy utworzyła samoobronę w samej Birczy i pobliskiej Sufczynie. Od marca do maja 1944 roku na terenie powiatów: dobromilskiego, przemyskiego i mościckiego OUN zamordowało 23 Polaków, w tym Polaka Kurasiewicza w Birczy. W pobliskich Bieszczadach też masowo ginęli wówczas Polacy. W Ropience zamordowano 32 Polaków i jedną Ukrainkę, żonę Polaka. Pośród pomordowanych byli mężczyźni, kobiety i dzieci w wieku od 2 do 75 lat, mieszkańcy Leszczowatego (20 osób), Brelikowa (7 osób) i Wańkowej (6 osób).
Od lipca do grudnia 1944 roku na obszarze gminy Bircza nie było dużych oddziałów UPA. Działalność struktur OUN opierała się na wiejskich formacjach SKW. Likwidowała ona zagrażających im Polaków. 14 lipca 1944 roku w Kuźminie nacjonaliści ukraińscy zamordowali Jana Januszczaka i jego syna Stanisława. Osiem dni później próbowali zamordować Franciszka Brożyniaka, sekretarza Gminy Nowosiółki Dydyńskie. W dniu 3 listopada 1944 roku banderowcy zamordowali w Sufczynie trzech braci: Bolesława (6 lat), Mieczysława (10 lat), Zbigniewa (16 lat) i ich ojca Michała Dorociaka. Wedle zeznań naocznego świadka – Katarzyny Pusiarskiej – chłopcy byli wypytywani o rodziców, a następnie zastrzeleni. Ojciec został znaleziony przez banderowców na strychu i również zastrzelony. Matka była wówczas w Przemyślu. Wśród okrutnie zamordowanych w Sufczynie znajduje się również rodzina Sugierów, małżeństwo nauczycieli z Sufczyny oraz ich dwóch synów. Zginęli we własnym domu w styczniu 1945 roku. Ciała ojca Jana oraz syna Zbigniewa były w piwnicy. Matka Aniela oraz Mieczysław leżeli nadzy w upozorowanym kazirodczym akcie w jednym z pokojów. Drugiemu synowi obcięli przyrodzenie. Zbyszek zdążył owinąć sobie koszulę wokół krocza, była cała we krwi, musiał bardzo cierpieć zanim umarł – wspomina Anna Piwowarczyk, 92–letnia mieszkanka Birczy, która w młodości sąsiadowała z rodziną Sugierów. Wszystkie wymienione ofiary zostały pochowane w Birczy. Takich zbrodni było więcej. Sąsiadująca wówczas z Birczą – nieistniejąca obecnie – gmina Żohatyn została niemal w całości sterroryzowana przez nacjonalistów ukraińskich. Od lipca 1944 roku do lutego 1945 roku zginęło tam 45 osób w tym: 2 księży, 4 milicjantów, 3 polskich żołnierzy, pomocnik sekretarza gminy, gajowy, zastępca przewodniczącego i członek gminnej rady narodowej oraz 32 rolników; m.in. w Jaworniku Ruskim dwie polskie rodziny zostały przez banderowców wrzucone do studni. Tego typu zdarzenia wywoływały strach i przeświadczenie u ludności polskiej, że może powtórzyć się sytuacja z Wołynia, zwłaszcza, że duża liczba uciekinierów z tamtych terenów została przesiedlona do powiatu przemyskiego. Nie jest więc prawdą, że był to czas pozbawiony masowych, często okrutnych mordów.
Pan Karbowiak napisał o masakrach Ukraińców w czasie odwetowych akcji Polaków w pierwszej połowie 1945 roku. Wspomniał między innymi o Brzusce. Tak, doszło tam do zbrodni. Sama liczba ofiar w Brzusce nie jest dokładnie znana. Na pewno zginęło ponad 150 osób. Wedle archiwalnych źródeł od czasu powstania MO do 3 maja 1945 roku, czyli już po mordzie w Brzusce, na terenie posterunku MO w Birczy zginęło 179 Ukraińców i 90 Polaków. Na terenie sąsiedniego posterunku w Borownicy zginęło 30 Ukraińców i 114 Polaków, wliczając w to ofiary zbrodni na Polakach w Borownicy. Mordów na Ukraińcach dokonywała również SB OUN. Warto w tym miejscu więcej napisać o wymienionych przez pana Karbowiaka miejscowościach: Brzusce, Borownicy i Bachowie.
W nocy z 28 lutego na 1 marca 1945 roku około 70–osobowy konny oddział banderowców napadł na mieszkającą w Bachowie ludność polską, która stanowiła tam mniejszość. Po ostrzelaniu domów, Polacy w panice przenieśli się do Babic. Atak na polskie gospodarstwa ponowiono dwukrotnie na początku marca. Natomiast miesiąc później, w dniu 9 kwietnia 1945 roku, wypędzono Polaków z Żohatynia do Borownicy. Tam również przeniosła się cała administracja gminy oraz posterunek MO. Wypędzonym Polakom nie pozwolono ze sobą nic zabrać. Jednocześnie nieliczni Ukraińcy z Borownicy, którzy równocześnie przenieśli się do Żohatyna, zabrali ze sobą swój dobytek. Posterunek MO w Żohatynie z siedzibą w Borownicy nie interweniował ze względu na znaczącą przewagę ludności ukraińskiej i przebywających w pobliżu dużych oddziałów banderowców. Milicjanci nie reagowali, bojąc się zaostrzenia napiętych stosunków miedzy Polakami i Ukraińcami. 11 kwietnia doszło do polskiego ataku na Brzuskę. Dziewięć dni później Ukraińcy spalili Borownicę i dokonali rzezi Polaków. Należy tu zaznaczyć, że takich lokalnych przesiedleń – jak w Żohatynie – dokonywanych przez UPA było na Pogórzu Przemyskiem więcej.
Kolejną ważną kwestią, którą poruszył pan Karbowiak były przesiedlenia Ukraińców do USRR. To, że była to dla tych ludzi tragedia, jest oczywiste. Tak samo tragedią było opuszczenie ojcowizny przez Polaków z Małopolski Wschodniej. Działalność OUN i UPA zmusiła Polaków do opuszczenia Kresów południowo – wschodnich (np. w okolicach Wilna pozostały spore skupiska Polaków). Warto pamiętać o groźbach wobec Polaków ze Lwowa, którzy nie chcieli opuszczać swojego miasta.
Na dodatek część terytorium Polski – już w nowych granicach – banderowcy stopniowo zamieniali w zgliszcza. Arkadiusz Karbowiak skupia się w swoim artykule na ukraińskich cierpieniach. Wskazuje na zabójstwa i bicie wysiedlanych Ukraińców. Pisze również o rabunkach. Takie przypadki miały miejsce, ale pisanie tylko w kontekście ukraińskim wypacza obraz przeszłości. Poza tym wskazuje na działania UPA, które miały bronić rodaków przed deportacją. Cele ukraińskiego podziemia były szersze. Dotyczyły depolonizacji Pogórza Przemyskiego. Z ówczesnych mieszkańców Birczy pan Karbowiak zrobił rabusiów, zupełnie nie zważając na sytuację duchową i materialną ludności cywilnej. Są to moim zdaniem zbyt łatwo stawiane tezy, które mogą fałszować historię. Równie łatwo jest zrobić rabusiów z Ukraińców na Pogórzu Przemyskim. Spróbujmy spojrzeć na to szerzej.
Już od jesieni 1944 roku, w wyniku napadów i mordów dokonywanych przez ukraińskich nacjonalistów, nastawienie ludności polskiej do Ukraińców, postrzeganych jako społeczność wspierająca aprowizacyjnie i pomagająca oddziałom UPA, uległo znacznemu pogorszeniu. Dowódca sotni Włodzimierz Szczyhelski „Burłaka” – biorący udział w mordzie Polaków w Baligrodzie oraz w napadzie na Birczę – zeznał że, większość Ukraińców popierała siatkę OUN i UPA, i wierzyła, że jest ona jedyną realną siłą, która może ją reprezentować. Ludność na spotkaniach organizowanych przez banderowców często płakała i cieszyła się, że nie są osamotnieni. Większość Ukraińców wspierała materialnie UPA.
Jak stwierdził „Burłaka”: “Odczuwana na mityngach szczerość ludzi i ich oddanie dla naszej sprawy, wyzwala energię i chęć do pracy.„
Nie do końca było jednak tak, jak przedstawił to ,,Burłaka”. Cywile musieli współpracować z ukraińskim podziemiem. Ludność ukraińska składała różne świadczenie na rzecz banderowców, a w razie odmowy była tak samo terroryzowana, jak Polacy. Zarzucano im wówczas współpracę z polskimi władzami samorządowymi, a za to groziła już kara śmierci z rak nacjonalistów ukraińskich.
Ludność polska i ukraińska była zubożała na skutek kontyngentów, które musiała świadczyć w czasie okupacji dla Niemców, następnie dla nowej władzy i w końcu również dla UPA. Ogromny brak żywności i zagrożenie głodem na wsi spowodowało, że polskie komisje kontyngentowe czasem orzekały zmniejszenie nałożonych kontyngentów z poszczególnych wsi do możliwości mieszkającej tam ludności. Z czasem, w celu wywarcia presji na ludność ukraińską i aby zmusić ją do wyjazdu do USRR, były one większe niż wobec ludności polskiej. Jednak na terenach, gdzie odradzająca się administracja polska była słaba lub faktycznie nie istniała, a jej rolę zajęło ukraińskie podziemie, to ludność ukraińska odmawiała składania kontyngentów. W wielu wsiach stacjonowały – przez pewien czas – wojska sowieckie i ludność cywilna zmuszona została do zakwaterowania żołnierzy. Armia Czerwona konfiskowała w tym okresie konie, krowy, świnie, wozy, obuwie i żywność. We wrześniu 1944 roku na terenie powiatu przemyskiego takie konfiskaty przeprowadzono m.in. w Krasiczynie, Krzeczkowej i Olszanach.
W połowie 1945 roku Ukraińcy napadali na przejeżdżającą ludność polską w gminach: Krasiczyn, Bircza, Kuźmina, Wojtkowa, Żohatyn (Borownica) i Stubno. Banderowcy dokonywali napadów zarówno na patrole, jak i przejeżdżające furmanki MO. Sami milicjanci w związku z niedostatkiem ludzi i broni, ograniczali się jedynie do obrony. 17 kwietnia 1945 roku około godziny 22 niedaleko Cisowej kilku uzbrojonych banderowców napadło na powracającą z Przemyśla do Birczy furmankę. W wyniku tej akcji zginęły dwie Polki: Janina Maliczowska (21 lat) i Emilia Ulanowska (22 lata). Ponadto zrabowano rzeczy powracającej z Niemiec do Birczy Stanisławy Strzemieńskiej. Banderowcy wypytywali zaatakowanych Polaków o milicjantów, którzy mieli powracać z Przemyśla do Birczy. Prawdopodobnie Ukraińcy ci byli częścią oddziału, który miał zaatakować milicjantów
z Birczy. Ci zaś wyjechali z Przemyśla dopiero następnego dnia. ,
“Kto musiał jechać z Birczy do Przemyśla, albo z Przemyśla do Birczy nigdy nie był pewny swego życia.„ – zapisano w kronice parafialnej.
Po rozpoczęciu przymusowego wysiedlenia Ukraińców, UPA przerzucała obowiązki kontyntengowe na ludność polską. Też było bicie, o którym pisał pan Karbowiak, jednak tym razem Polaków przez Ukraińców. W październiku 1945 roku UPA dwa razy napadła na Zalesie w powiecie przemyskim. Była to kara za nie złożenie przez tamtejszych mieszkańców kontrybucji. Banderowcy spalili 68 zabudowań gospodarczych, wcześniej rabując mienie Polaków.
W czasie napadu zginęło 8 osób, w tym dwie spłonęły, dwie raniono. Uprowadzono także 5 Polaków, którzy mieli pędzić skradzione bydło. Osoby, które przeżyły były pozbawione dachu nad głową, odzieży i żywności. Leopold Beńko milicjant z Birczy wspominał po latach, że między Birczą a Przemyślem ostał się jedynie Krasiczyn, wobec którego banderowcy wysyłali ciągłe pogróżki o napadzie, a przez to panowała tam „szalona depresja duchowa”. Milicjanci z posterunku w Krasiczynie mieli nadzieję, że władze zareagują na taką sytuację i uchronią chociaż Krasiczyn „tą jedna oazę Polaków” przed zniszczeniem. Tak wyglądała rzeczywistość w sąsiadujących z Birczą gminach oraz miejscowościach. Czy z każdej z tych wymienionych miejscowości – a było ich dużo więcej – organizowano wypady na ukraińskie wsie? Czy stacjonująca w Krasiczynie milicja dała się we znaki Ukraińcom? Czy mieszkańcy tych miejscowości rabowali ukraińskich sąsiadów? Czy znajdowały się tam komisje przesiedleńcze? Czy spotkała je słuszna zemsta banderowców? Pan Karbowiak takie oskarżenia wysuwa wobec mieszkańców i milicjantów z Birczy. Według słów przytoczonego przez niego banderowca Mirosława Huka, Bircza spędzała ludziom sen z powiek. Spróbujmy więc odtworzyć sytuację z Birczy.
“Polacy po nocach nie spali tylko kryli się po zbożach, potokach i schronach, które robili koło domów. Gdy nadchodził wieczór słychać było bicie w gongi, słychać było strzały i widać było łuny. Ludzie chodzili jak cienie z niewyspania i strachu. Ksiądz Mazurkiewicz polecił całą parafię opiece Matki Boskiej Kalwaryjskiej.„
Tak kronika parafialna charakteryzowała sytuację w Birczy. Od początku odtwarzania polskiej administracji na opisywanych terenach, ukraińskie podziemie próbowało się temu przeciwstawić. UPA napadała na wsie przeszkadzając w pracach zarządów gminnych, sołtysów, których często mordowano. Banderowcy zaciekle zwalczali odtworzenie polskiej państwowości na terenach, które uważali za ukraińskie. Dla nich korzystniejsze byłoby wcielenie tych terenów do USRR. Powyższa teza została powiedziana w filmie „Żelazna sotnia”.
Do najbardziej zagrożonych antypolską działalnością UPA gmin w powiecie przemyskim należała między innymi Bircza. Miejscowość była początkowo broniona przez samoobronę oraz milicjantów.
“Dzień i noc funkcjonariusze milicji trzymali warty, byli w stałym pogotowiu bojowym. Milicjanci zostali skoszarowani na posterunku. Tu spali, tu się stołowali„ – wspominał komendant posterunku MO w Birczy Józef Winiarski.
W czasie służby zginęli między innymi: Andrzej Baryła, Wilhelm Dobrzański, Stanisław Budnik, Władysław Turczyk, Edward Laszkiewicz, Stefan Czycz, Władysław Olejarz, Albin Nachman, Stefan Kozimor, Jan Koziomor, Franciszek Pacławski. Na służbie zginął również Wincenty Flader. Tak wspominała to jego matka – Marianna Flader: “Mój syn poszedł na pomoc milicji. Wracał do domu. W Piątkowej na mostku, tam go zastrzelili.„
W skład milicji wchodzili wówczas głównie miejscowi, którzy bronili swoich rodzin. Często byli to chłopcy. “Gdzie ty dziecko idziesz? Na posterunek. Lat 17. Taki chłopaczek malutki, ale poszedł…„ – wspominała Paulina Beńko z Birczy.
Ludność ukraińska w gminie Bircza odmawiała dostarczenia furmanek do dyspozycji miejscowego posterunku milicji i zarządu gminy. Ukraińcy nie wykonali także zarządzenia władz w sprawie zwołania zebrań i naklejenia obwieszczeń mówiących o nakazie składnia broni. Sami milicjanci byli na tych terenach bezsilni, gdyż załogi posterunków były za małe, aby mogły zapobiec takim sytuacjom. Jednocześnie część Ukraińców wraz z Polakami domagała się przysłania wojska w celu zaprowadzenia porządku.
W lipcu 1945 roku było wiadomo, że ukraińscy nacjonaliści byli zbyt silni, aby mogli się nim przeciwstawić milicjanci i mieszkańcy Birczy. Zrozpaczona terrorem UPA ludność polska prosiła o ewakuację lub zagwarantowanie bezpieczeństwa. Postanowiono wysłać 5–osobową delegację do Rzeszowa oraz Warszawy. Dzięki jej staraniom przysłano do Birczy żołnierzy Wojska Polskiego. Ukraińskie podziemie nasiliło wówczas palenie okolicznych miejscowości. Ukraińcy wiedzieli, że przybycie Wojska Polskiego utrudni im całkowite podporządkowanie południowej części powiatu przemyskiego. Dla mieszkańców Birczy przybyli żołnierze – nie byli komunistyczni, nie byli ludowi, po prostu polscy – byli jedyną obroną! Tak samo 6 lat wcześniej, kiedy rozegrała się pod Birczą wielka bitwa polsko – niemiecka. Ojczyzny, tej dużej i małej, bronili wówczas polscy żołnierze, nie sanacyjni, nie autorytarni. Pan Karbowiak ciągle pisze o komunistycznym lub ludowym wojsku. Ci żołnierze mieli swoje obowiązki, a przede wszystkim – ochronić Birczę i jej mieszkańców przed atakami Ukraińców. Mieli również zabezpieczyć wysiedlenie Ukraińców, takie były wówczas decyzje, na które nie mieli wpływu. Pierwsze jednostki wojskowe przybyły do Birczy w sierpniu 1945 roku. Sytuacja w regionie była już bardzo niebezpieczna. W sierpniu 1945 roku mieszkaniec Huwnik narodowość ukraińskiej o nazwisku Pusz, który był członkiem UPA, zorganizował spotkanie dla miejscowych Ukraińców, na którym powiedział, że „wkrótce nastąpi czas iż w przeciągu trzech godzin wyrżną wszystkich Polaków na terenie tutejszej gminy (Rybotycze – przyp. G.P.)”. Pod koniec spotkania Ukraińcy odśpiewali pieśń „Smert Lachom”. Banderowcy zablokowali drogę do Przemyśla, zaś przejazd do Rybotycz z Birczy był już od dawna zamknięty. Żaden Polak nie mógł tamtędy bezpiecznie przejść.
W połowie 1945 roku wojewoda rzeszowski donosił Ministerstwu Administracji Publicznej, że w południowej części powiatu przemyskiego, zwłaszcza na terenach gminy Birczy, nasiliła się koncentracja oddziałów banderowców i wzrosła ich agresywność.
W gromadach opanowanych przez banderowców wprowadzani byli ich sołtysi i własna uzbrojona milicja. Grunty po zbiegłej ludności polskiej przydzielane były Ukraińcom. Na zagrożonych terenach wybuchały często liczne pożary folwarków, leśniczówek i polskich gospodarstw. Drogi były pod ostrzałem banderowców, którzy paraliżowali miejscową komunikację.
Milicjanci z posterunku MO w Birczy donosili władzom starostwa w Przemyślu, że pozostali po wysiedleniu jesienią 1945 roku Ukraińcy służyli banderowcom przez dostarczanie żywności i informacji. W nocy z 8 na 9 września 1945 roku upowcy zamordowali sołtysa Malawy i sołtysa Brzeżawy, obaj byli narodowość ukraińskiej, lojalnych wobec Polaków. Banderowcy wybili także szyby w domach pozostawionych przez Polaków. Ideologia banderowska nie zakładała porozumienia z Polakami. Konflikt z Polakami z założenia miał być bezwzględny. Słuszne więc były obawy mieszkańców Birczy. Zwłaszcza, jak napisał Pan Karbowiak, Bircza nie uszła uwadze dowódcom UPA. Szykowali się do zemsty za akcje wojska, milicji i „rabusiów – mieszkańców”. Tak twierdzili banderowcy. To ich punkt widzenia, a może również pana Karbowiaka?
Pierwszy atak na Birczę odbył się w nocy z 22 na 23 października 1945 roku. O godzinie 23.30 banderowcy w mundurach polskich, sowieckich i niemieckich zaatakowali miasteczko. Walka trwała około czterech godzin. Z kroniki parafialnej można odczytać, że Ukraińcy w polskich mundurach, mówiący po polsku zdezorientowali polskich żołnierzy. ,,Nastało zamieszanie, bo Polacy i banderowcy byli jednakowo ubrani.” Banderowcy wrzucili w ogień rolnika Wiktora Baryłę. W Birczy – według telefonogramu wysłanego przez komendanta posterunku MO – zginęło 17 żołnierzy Wojska Polskiego i 12 cywilów. Wśród ofiar znalazły się miedzy innymi trzy kobiety i dziecko. Zginął też jeden miejscowy Ukrainiec. Walki toczyły się w centrum Birczy.
“Schowaliśmy się z dziećmi w kościele. Co to był za huk. Co to była za strzelanina. Dzieci piszczały!„ – wspominała mieszkanka Birczy.
Spłonęło 11 domów mieszkalnych, koszary wojska, dom ludowy i tartak, a przez to zrozpaczone rodziny nie mogły zdobyć desek na trumny dla swoich najbliższych. Na pogrzebach ofiar panował wielki smutek. Mimo obecności wojska, mieszkańcy Birczy zażądali od władz przewiezienia do Przemyśla. Część osób wkrótce wyjechała pozostawiając majątek. Uciekinierzy z innych miejscowości, Polacy i niektórzy Ukraińcy, szukali schronienia w Birczy, bronionej przez samoobronę, MO i WP.
W tym samym czasie UPA zaatakowała Kuźminę, gdzie także stacjonowali polscy żołnierze. Gmina ta również była w tragicznej sytuacji. Tak samo jak w Birczy lokalny samorząd oczekiwał pomocy dla mieszkających tam ponad 1700 Polaków. Ludność pozbawiona realnej pomocy MO sama pilnowała siebie i swojego majątku przed napadami. W Kuźminie było około 15 milicjantów, którym ciągle brakowało amunicji i byli prawie codziennie ostrzeliwani przez banderowców. Pan Karbowiak napisał, że atak na Kuźminę miał uniemożliwić pomoc siłom komunistycznym atakowanym w Birczy. Czy to ironia? Dla mnie, mieszkańca Birczy, jest to przykre. Może pan Karbowiak wolałby, aby te siły komunistyczne zostały pokonane w Birczy, a ludność cywilna w okrutny sposób wymordowana, jak na Wołyniu. I tak na zgliszczach miasteczka i ciałach mieszkańców zatryumfowałby antykomunistyczny nacjonalizm ukraiński.
Po pierwszym napadzie UPA, dowódca garnizonu w Birczy, nakazał otoczyć miejscowość linią umocnień: okopów, ziemianek, stanowisk rkm-ów i ckm-ów.
“Bircza stała się małą obronną twierdzą.„ – zapisano w kronice szkoły.
Na bazie muzyki piosenki Morze, nasze morze powstał w Birczy hymn obrońców.
“Bircza, nasza Bircza,
Wiernie Ciebie będziem strzec.
Mamy rozkaz Cię utrzymać,
Albo w murach Twoich lec.„
Drugi napad na Birczę nastąpił z 29 na 30 listopada 1945 roku. Panował zmrok. Wiał zimny wiatr i padał śnieg. Obrońcy byli przygotowani. Pan Karbowiak twierdzi, że był to atak pozorowany, bo chodziło o spalenie okolicznych miejscowości. Faktycznie spłonęły: Stara Bircza, Korzeniec, Boguszówka i Huta Brzuska. Budynki płonęły również w Woli Korzenieckiej. Ludzie i zwierzęta ginęli w płomieniach. W trakcie walk niektórzy mieszkańcy atakowanych miejscowości uciekli do Birczy. Część schowała się w kryjówkach. Banderowcy próbowali wedrzeć się do miasta, ale zostali odparci. Wokół Birczy były umocnienia, a ogień z broni palnej uniemożliwił wdarcie się do centrum miasteczka. Ostrzelano jednak plebanię w Birczy. Ksiądz cudem uniknął śmierci. ,,Zdawało się, że nastał sądny dzień. Jednak znowu odparto banderowców.”
Przed trzecim atakiem na Birczę do miejscowego urzędu gminy przyszła staruszka, która przekazała ultimatum banderowców dla władz i mieszkańców Birczy. Ukraińcy żądali kontrybucji. W razie nie spełnienia przekazanych warunków, UPA miała zrównać Birczę z ziemią i wymordować mieszkańców. Była to już kolejna groźba kierowana pod adresem Birczy, ale tym razem nacjonaliści ukraińscy zapowiadali zbrodnię. W Birczy zwołano radę mieszkańców. Część birczan obwiała się, że jednak tym razem Ukraińcy mogą zdobyć Birczę i dokonać zapowiedzianej zbrodni. Przeważyły jednak głosy o kontynuowaniu walki. Mieszkańcy poprosili o wzmocnienie garnizonu wojskowego.
W styczniu 1946 roku Mychajło Halo ,,Konyk”, dowódca kurenia, na odprawiew Grąziowej nakazał zniszczenie Birczy. W Łomnej zapowiedziano, że w ciągu pół godziny Bircza spłonie. Możliwe, że plan napadu opracował referent SB I Okręgu „Chołodnego Jaru”. Od wschodu miały zaatakować sotnie „Burłaka” i Hrihorija Jankowskiego „Łastiwki”, a od zachodu sotnie Mychajły Kuczera „Jara” i „Hromenki” (w jego zastępstwie dowodził Dmytro Karwański ,,Orski”), które miały przypuścić główny atak. Osobiście dowodził tam kurenny Mychajło Halo,,Konyk”.
Ich atak ruszył od strony Nowej Wsi. ,,Konyk” i ,,Orski” szli na czele niewielkiego oddziału, który po przełamaniu pierwszej linii polskich okopów wdarł się do miasta. Pozostali banderowcy zostali zatrzymani przez polski ostrzał. Grupa ,,Konyka”, w czasie ich rajdu w kierunku rynku w Birczy, podpaliła dom, w którym spłonęło 5 osób, najprawdopodobniej uciekinierów ze spalonej przez UPA Rudawki. Ostatecznie banderowcy z grupy głównodowodzącego ,,Konyka” przeszli koło mykwy i weszli na schody koło kamienicy, gdzie znajdował się sztab obrońców Birczy. Niestety nie było w nim, przebywającego wówczas w Przemyślu, Leona Lubeckiego – dowódcy garnizonu w Birczy. Był to dzielny, jeszcze przedwojenny oficer o poglądach endeckich, którego w 1947 roku dotknęły represje komunistyczne. W jego zastępstwie nieudolnie dowodził por. Arsenij Kuźmiczenko, sowiecki oficer narodowości ukraińskiej, który podawał się za Polaka. Celem ,,Konyka” był zapewne sztab. Chciał się wykazać, a może musiał się wykazać, po wcześniejszej krytyce, którą przytoczył w swoim artykule Arkadiusz Karbowiak. Banderowcy weszli na schody i prawdopodobnie próbowali wejść do budynku kamienicy przez okna. Polscy żołnierze kolbami i ostrzałem z broni maszynowej bronili wejścia do budynku. Banderowcy zostali otoczeni. Rano na schodach doliczono się 20 zabitych banderowców. Tam zapewne zginął ,,Konyk”. Kilka godzin po walce, około godziny 11, z budynku mykwy padły strzały, które raniły polskiego żołnierza. Do budynku wrzucono granat, który zabił nastoletniego upowca. Możliwe, że nie tylko on przeżył piekło na schodach przed sztabem pułku. Anna Karwańska, żona ,,Orskiego”, napisała, że po bitwie o Birczę przyszedł do niej banderowiec, który powiedział, że jej mąż zginął na początku bitwy raniony kulą między oczy. Czy chodziło o początek szturmu na budynek sztabu, czy o przełamanie polskiej obrony na początku walk? Chyba się już nie dowiemy.
Na północ od atakującego ,,Konyka” znajdowała się sotnia ,,Burłaki”. Służył w niej strzelec ,,Kłym”. Oto jego zeznanie: ,,Znajdując się już w strumieniu usłyszałem, jak po linii podawano, że w sotni „Łastiwski” jest dwóch zabitych i jeden ranny od ognia z kierunku Birczy (…) Równocześnie zobaczyliśmy ogień z palących się bunkrów po przeciwnej stronie miasta, który wznieciła sotnia „Hromenki” i „Jara”, chcąc tym samym oświetlić sobie drogę, by móc lepiej widzieć pozycję Wojska Polskiego i tym samym skutecznie je rozbić bronią palną. Razem z sotnią „Hromenki” był głównodowodzący walką pułkownik „Konyk”.
W tamtym odcinku, jak się później dowiedziałem, sotnia „Hromenki” natrafiła na linię okopów Wojska Polskiego, które silnym ogniem zatrzymało natarcie „Hromenki”, zabijając 12 ludzi z sotni i między nimi samego pułkownika „Konyka”, oraz zastępcę „Hromenki”, „Orskiego”. Po tych stratach sotnia ”Hromenki” odstąpiła pozostawiając palące się budynki.”
Oprócz grupy ,,Konyka” i ,,Orskiego” do Birczy wdarły się inne grupy banderowców. Polskie linie obrony zostały przerwane w okolicy Pałacu Humnickich i kościoła. To tam skierował ostrzał z moździerzy wspomniany przez Arkadiusza Karbowiaka por. Witold Grabarczyk. Był on w przeszłości żołnierzem 27 Wołyńskiej Dywizji Armii Krajowej, którego również dotknęły komunistyczne represje po 1947 roku.Banderowcy, którzy najprawdopodobniej zbliżali się do posterunku Milicji Obywatelskiej wzdłuż kotliny wyżłobionej przez strumień w okolicy pałacu zostali zmuszeni do odwrotu. Bitwa o Birczę została wygrana przez Polaków. Nie doszło do zapowiedzianego ludobójstwa. Do dzisiaj żyją świadkowie tamtych wydarzeń, którzy mówią, że przy ciałach banderowców znaleziono sznury i wódkę. Czy mieli oni świętować wschodnią Wigilię przez wieszanie Lachów? Zapowiadali zniszczenie miasta, grozili mordem ludności. Pisał o tym również pan Karbowiak.
Ilu członków UPA zginęło? W artykule ,,Tragedia Birczy” podano, że 23 banderowców. Moim zdaniem nie można tak klarownie podać liczby ofiar. W źródłach pojawiają się różne dane. Możliwe, że na schodach w centrum Birczy zginęło 20 banderowców, a 10 kolejnych ciał odnaleziono na obrzeżach miasteczka. Zapewne część poległych zostało zabranych przez wycofujących się banderowców. W opracowaniu ukraińskiego historyka Eugeniusza Misiło pojawia się liczba 23, ale przynajmniej jeden z podanych banderowców nie zginął w Birczy. “W tej bitwie zginęło bardzo dużo banderowców.„ – podaje kronika parafialna. To zawsze będzie niewiadoma.
Pan Karbowiak podał, że ekshumacja ujawniła, że tylko na dwóch szkieletach były widoczne ślady ran od walki. Pozostali banderowcy mieli być wzięci do niewoli i zamordowani kolbami lub strzałem w tył głowy. Autor artykułu stwierdził jednoznacznie, że zostali zamordowani po dostaniu się do niewoli. Nie zgadzam się z tym. Po pierwsze – Oddziałowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Rzeszowie, czyli prokuratora IPN–u stwierdziła – w przeciwieństwie do Arkadiusza Karbowiaka – że nie da się jednoznacznie stwierdzić, czy pochowani w Birczy banderowcy zostali zamordowani po wzięciu do niewoli. Śledztwo o sygn. akt S 2/02/Zk zostało umorzone „wobec braku dowodów wskazujących na to, iż członkowie UPA zginęli w dniu 7 stycznia 1947 r. w wyniku tortur i egzekucji”.
Na dodatek Arkadiusz Karbowiak przytoczył słowa rojowego Iwana Fedaka „Hordyja”, który stwierdził, że z jego roju zginęło 3 osoby. Może ich ciała zostały zabrane z pola walki przez towarzyszy, ale wtedy nie zgadzałaby się liczba zabitych banderowców, którą podał pan Karbowiak. Anna Karwańska miała usłyszeć od atakującego Birczę upowca, że jej mąż zginął trafiony kulą w czoło. Mamy już czterech poległych w walce. Czy w dole pochowano ciało rozerwanego granatem młodego Ukraińca, który ostrzeliwał się z mykwy? Już nie piszę o ogólnej liczbie. Inne przytoczone przez mnie źródło, czyli zeznanie banderowca ,,Kłyma” podaje liczbę 14 zabitych w czasie szturmu na Birczę. Poza tym sami Ukraińcy, których przytacza pan Karbowiak pisali o sotni ,,Orskiego”, która ,,poszła w piekło” polskiego ostrzału. Ile mogło tam zginąć osób? Dwie? - Jak stwierdził ,,Hordyj” strzały i wybuchy granatów zlały się w jedno. A co z pozostałymi odcinkami walk? Bircza została zaatakowana ze wszystkich stron. Polscy żołnierze nie strzelali ślepakami.
W OUN i UPA był obowiązek popełnienia samobójstwa w przypadku możliwości dostania się do niewoli. O tym przypominali przełożeni organizacji między innymi wspomniany już ks. kapelan Wasyl Szewczuk „Kadyło” w czasie kazań. Czy każdego było na to stać? Może niektórzy upowcy byli nieprzytomni. Po tak zaciętej walce musieli być ranni. Nie wszystkich ewakuowano. W kronice parafialnej zapisano, że na drugi dzień po walce w rowach znaleziono kilkunastu rannych banderowców. O zatrzymaniu kilku członków UPA wspominają meldunki WP. Pojmanych banderowców odesłano do sztabu dywizji.
Należy dodać, że członkowie UPA w myśl prawa polskiego i międzynarodowego nie byli żołnierzami lecz tylko terrorystami. Najprawdopodobniej z ciał banderowców zdjęto buty, spodnie, płaszcze, kurtki, a nawet kalesony. Nie zdejmowano najczęściej pokrwawionych podkoszulków. W 1946 roku sytuacja materialna ludności była przeważanie katastrofalna, do czego walnie przyczynili się banderowcy. Pozwolenie na zabranie ubrań przez ludność cywilną było aktem humanitarnym w stosunku do uciekinierów ze spalonych przez banderowców wiosek.
Pan Karbowiak napisał, że żołnierze zamordowali chłopów z Lachowej i wrzucili ich do masowego grobu. W czasie ataków UPA, ale również WP, wykorzystywała chłopów jako przewodników. Często ginęli oni w czasie wymiany ognia, jak np. polski przewodnik w czasie walk 25 kwietnia 1945 roku w Jaworniku Ruskim. Sama Lachowa była miejscem, gdzie często dochodziło do walk UPA z WP. To tam, 15 kwietnia 1945 roku, dowódca sotni Mychajło Duda ,,Hromenko” spotkał się ze Stepanem Stebelskim ,,Chrinem” i omówili plany napadu na Borownicę. Możliwe, że jej mieszkańcy mogli brać udział w późniejszej zbrodni na Polakach. Oczywiście nie usprawiedliwiałoby to ich możliwej – opisanej przez pana Karbowiaka – egzekucji. Sama akcja WP w Lachowie była 1 stycznia 1946 roku. Po niej przewieziono ewentualnych aresztantów do Birczy, a następnie zapewne do sztabu 9 Dywizji Piechoty. W Birczy nie było warunków na ich przetrzymywania. Prokuratora stwierdziła, że obowiązkiem żołnierzy jest obrona cywilów. Tak też się stało w Birczy. Uchronili oni Birczę przed ludobójstwem. Mimo, że wyroki historii narzuciły wówczas Wojsku Polskiemu sowieckich oficerów, również w Birczy, to nie było w tamtym czasie i w tamtym miejscu najważniejsze. Obok siebie walczyli wówczas komuniści przysłani ze Wschodu, endecy, byli żołnierze Armii Krajowej, młodzi mężczyźni z poboru, mieszkańcy broniący swoich domów i ojcowizny. Walczyli z wrogami Polski i Polaków na Pogórzu Przemyskim. Na cmentarzu w Birczy pochowano 66 polskich żołnierzy, którym społeczeństwo oddaje cześć, ponieważ wie, że dzięki nim Bircza nie została zniszczona, a jej mieszkańcy zachowali życie. Na stronie tytułowej miesięcznika, w którym ukazał się artykuł Arkadiusza Karbowiaka napisano ,,Ujawniamy, co się stało w Birczy”. Tak łatwo redakcja szafuje słowami. Czy faktycznie ujawnili? Mnie się wydaje, że to tylko garść prawdy. Za to dużo jest tam niesprawiedliwych tez i niezrozumienia sytuacji w Birczy i całym Pogórzu Przemyskim w czasie konfliktu ze skrajnym nacjonalizmem ukraińskim.
Grzegorz Piwowarczyk
korekta językowa: Dorota Mazurek
uwagi merytoryczne: Artur Brożyniak
Foty: Zbiory własne autora
Artykuł ukazał się w 38 numerze "Głosu znad Sanu"
Komentarze
Prześlij komentarz