Przejdź do głównej zawartości

Duszochwat z podsanockiej Strachociny św. Andrzej Bobola Poznajmy św. Andrzeja.

Ten tekst napisałam w 2015 r., zafascynowana postacią świętego, którego niedawno odkryłam, bo w 2014 r. Zmieniałam go kilka razy, dostosowując do mojej zmieniającej się świadomości, co do świata i samego świętego. Niewiele w nim zostało z tej pierwszej fascynacji, takiej nieco naiwnej i nieco fałszywej, bo postrzeganej nijako w krzywym zwierciadle. Mierzyłam się z tym tekstem kilka lat. Dziś oddaję go do druku i od serca polecam lekturę i wycieczkę duchową do Strachociny.


Są takie miejsca na ziemi, gdzie czujesz się zawsze u siebie. Nawet będąc z dala od domu, a nawet ojczyzny. Takimi miejscami są kościoły, wchodzisz do nich i nikt nie jest zdziwiony, że tam jesteś, nikt nie pyta, co tu robisz, czego szukasz, skąd jesteś. Wiadomo, że wszyscy szukamy tego samego-bożej miłości, pomocy, pociechy, pokoju. Na mapie Podkarpacia takich miejsc jest setki, trudno je z sobą porównywać, bo każde z nich jest ważne i wypełnia swoją duchową rolę… Strachociny jednak nie da się nazwać inaczej; niż miejscem wyjątkowym, niepowtarzalnym… ktoś nazwałby może magicznym. Choć z magią nie ma nic wspólnego, ale jest tam niepowtarzalna atmosfera, nawet powietrze jakby miało inny smak i zapach. W końcu uczczone zostało stopami świętego. Świętego w najwyższym stopniu rozumienia świętości. Kto nie zna Bobobli, nie od razu to zrozumie. Śmierć, jaką poniósł, wiele wyjaśnia, ale i samo życie i działanie po śmierci jest pasmem niezwykłych następujących po sobie zdarzeń, które składają się w nieskończoną całość. Bo on ciągle żyje, działa i dopisuje kolejne cuda. Zapraszam do przeczytania historii jego życia, śmierci i działania po niej. Zapraszam też od odwiedzenia tego miejsca i spotkania się z nim tam, gdzie chce, byśmy go spotykali. Gdzie jest ta Strachocina? Strachocina – to wieś malowniczo położona w woj. podkarpackim, w powiecie sanockim, nad potokiem Różowym. To waśnie tu w XVI wieku urodził się późniejszy święty Andrzej Bobola.

Kto raz trafił w to miejsce, ma silną potrzebę powrotu. Do Strachociny ciągną wierni z całej Polski, upraszając wielkie łaski, nikt nie odchodzi ze Strachociny zasmuconym. Wchodząc w to miejsce, pozostajesz w mocy siły niebieskiej, która zsyła na ciebie pokój i dobro. Tam masz przeświadczenie, że nic złego ci się nie może stać, bo jesteś w świętym miejscu. W miejscu, które wybrał Pan dla Boboli i miejscu, które Bobola wybrał nam — do wypraszania łask. Wyjeżdżając ze Strachociny, wyjeżdżasz bogatszy, pokorniejszy, silniejszy i lepszy, dlatego powrót w to miejsce jest bardzo naturalny i oczywisty.

Nie od razu wiedzieliśmy, że ten święty urodził się w podsanockiej Strachocinie. św. Andrzej, kazał nam na to czekać 4 wieki. Aż tyle czasu… jak ten fakt naocznie pokazuje, że boskie młyny mielą powoli, a czas jest pojęciem względnym, a może w ogóle nie istnieje?

 

Nie sposób tu nie zadać pytania dlaczego?

 

Za czasów zakonnych Andrzeja Boboli zachował się dokument przez niego podpisany, w którym określił się, jako Małopolanin, stąd zakładano, że urodził się gdzieś w ziemi sandomierskiej, którą Bobolowie zamieszkiwali. Dlaczego zatem Andrzej tak napisał, wprowadzając na wiele wieków mały zamęt?

Powód wydaje się z dzisiejszej perspektywy prosty i oczywisty. Gdyby napisał, że urodził się w Strachocinie, mógłby być posądzony o to, że jest Rusinem, kojarzącym się wówczas z prawosławiem. Tego Andrzej nie chciał, określił się tak, by podkreślić, kim był-Polakiem.

Św. Andrzej jednak nie chciał, aby tak już pozostało i za sprawą siebie samego dał, znać skąd jest. Jak to uczynił? Wyjaśnia to ks. Józef Niżnik.

7 września 1983 roku ks. bp I. Tokarczuk do pracy duszpasterskiej w Strachocinie skierował ks. Józefa Niżnika. Młody ks. proboszcz nie znał powodów choroby poprzedniego proboszcza ani jego doświadczeń duchowych związanych z pojawiającą się tajemniczą postacią na plebani. Wiedział tylko, że zachorował i trzeba go zastąpić.

Na swoje spotkanie z nią jak się okazało nie musiał zbyt długo czekać, bo już w trzy dni później w nocy z 10 na 11 września zapukała do drzwi jego sypialni. I tak  postać mnicha w kapturze zaczęła się z różną częstotliwością pojawiać na plebani. Mijały dnie, miesiące… Spotkania z nią trwały cztery lata, pojawiała się niesystematycznie, choć o podobnej godzinie, nim się pojawiała zawsze najpierw pukała. Ciężkie to były chwile dla młodego proboszcza, zachodził w głowę, kim jest, czego chce. Czasem, aby uniknąć spotkania z nią spał na innych plebaniach. 16 maja 1987 r., gdy znowu zapukała, jak zwykle o tej samej porze, wówczas przyszła odwaga, ten moment tak wspomina w swojej książce ks. Józef Niżnik „wtedy po raz pierwszy nawiązałem z nią świadomy kontakt. Zadałem pytania: kim jest i czego chce? I wtedy usłyszałem głos, który jakby mnie przenikał. Głos, którego nigdy nie zapomnę - iJestem św. Andrzej Bobola. Zacznijcie mnie czcić w Strachocinie”.

 


Zacznijmy, zatem historię Bobolów w Strachocinie.W swojej książce ”Duszochwat ze Strachociny” ks. Józef Niżnik napisał: „Pierwszy Jan przekazał grunty Hieronimowi, ten swemu synowi Janowi, a ten z kolei, swemu synowi Janowi… itd. Andrzej był synem Jana, który miał dwóch braci: Andrzeja i Wojciecha. Starszy Andrzej był proboszczem w parafii Dubiecko, diec. Przemyska, Ziemia Sanocka, i przełożonym istniejącego tam szpitala w latach 1576-1604. Można więc przypuszczać, że dla uczczenia kapłana w rodzinie Jan jednemu ze swoich synów nadał imię Andrzej. Zresztą taka była praktyka, że dla zachowania pamięci o najsłynniejszych w rodzinie jednemu z dzieci nadawano jego imię. Jan miał prawdopodobnie trzech synów”. Jana, Remiana i Andrzeja, który został świętym. „Wszystko, co związane jest ze św. Andrzejem, miało początek w Strachocinie, bowiem z tej genealogii rodu, której Jan Bobola ze Strachociny daje początek, na pewno pochodzi św. Andrzej. Być może cichym świadkiem ważnego wydarzenia w Strachocinie jest chrzcielnica z XV w. znajdująca się w kościele parafialnym”.

Dzisiaj tuż pod relikwiami z wizerunkiem św. Andrzeja umiejscowionymi w lewym rogu kościoła zobaczymy-wśród zawsze świeżych kwiatów i stale płonących świec właśnie ową chrzcielnicę, której ze Strachociny żadną siłą nie można było usunąć. Młody ks. proboszcz postanowił kupić nową, a tę starą przewieźć do sąsiedniego kościoła w Kostarowicach. Jednakże zwykłej, kamiennej chrzcielnicy w pięciu mężczyzn nie udało się nawet ruszyć z miejsca. Wszyscy zachodzili w głowę, przecież to jeden mężczyzna jakby się mocno za nią wziął miał prawo ją choćby kawałek przenieść. Ks. Józef po rozmowie z samym Świętym pamiętnej nocy domyślił się, że to jego sprawka i że on chce, aby ta chrzcielnica z jakichś powodów została, tu w Strachocinie. Domyślać się możemy, iż to właśnie nad nią został ochrzczony przyszły święty.

Andrzej Bobola, niewykluczone też, że pod wpływem swojego stryja Andrzeja, proboszcza z Dubiecka wybiera drogę służenia Panu. Andrzej uczył się w jezuickiej szkole w Braniewie. Przeszedł w niej wszystkie stopnie nauczania. Jeden z biografów, tak charakteryzuje jego pobyt w Braniewie: „Bobola przez cały ten rok pracował nakładem wszystkich swoich sił, z wielką gorliwością, z wielkim zapałem i z wielkim duchem pobożności…, że przełożeni postanowili na rok przyszły wysłać go na stanowisko jeszcze bardziej zaszczytne, na którym mógłby, przy swoich zdolnościach i cnotach, zdziałać więcej dobrego”. „Program, jaki sobie wyznaczył w życiu wewnętrznym, czyni z niego ewangelicznego radykalistę, który ze względu na Boga pozostawia wszystko. Był bardzo zdolny i otwierały się przed nim różne perspektywy kariery społecznej. Andrzej poznając wolę Boga zostawił to wszystko i wybrał życie zakonne”. Wstąpił do jezuitów w Wilnie. Choć był gorliwym zakonnikiem, to jednak bardzo stanowczy i uparty, co powodowało konflikty. Do tego stopnia, że podjęto decyzję o wydaleniu Andrzeja z zakonu. Z ratunkiem mu przyszła modlitwa. Prosił przełożonych o zmianę decyzji. Nie załamał się, przekonywał, że to, co nie jest możliwe dla ludzi jest możliwe dla Boga. Podał środki duchowe, uważając, że dzięki nim dokona się w nim nawrócenie duchowe. Tymi środkami wzmacniającymi słaby charakter była nocna adoracja Najświętszego Sakramentu oraz świadoma i odpowiedzialna miłość do Maryi. Podjął pracę nad sobą, a Bóg zaczął urzeczywistniać to, czego Andrzej pragnął. Adoracja najświętszego sakramentu pozwoliła mu nie tylko przemieniać się wewnętrznie, ale doprowadzała go do mistyki. Adoracja pozwoliła mu odkryć prawdziwe oblicze Boga, który stał się jego powiernikiem, przyjacielem i obrońcą. Dzięki niemu pokonał swoje wewnętrzne słabości i wznosił się na wyżyny duchowej relacji z Nim. Maryja, której się oddał w duchu Sodalicji uczyniła go jej dzieckiem. I tak zaczął żyć na nowo z poukładanym wnętrzem i życiowym celem.

 


Święcenia kapłańskie otrzymał w 1622 roku. Apostołował w Wilnie, Pułtusku, Nieświeżu, Warszawie, Łomży, a następnie przez wiele lat w Pińsku. Spełniał funkcje przełożonego i wychowawcy. Dbał o ubogich, wspierał chorych, odwiedzał więźniów. Wędrował, odwiedzał opuszczonych chrześcijan, którzy bardzo potrzebowali takiego oddanego im pasterza. Był pochłonięty misją głoszenia ewangelii, żywego Jezusa, zatracał się w tym. Nie miał wówczas poczucia czasu ani głodu. Liczył się w tym momencie, tylko drugi człowiek.

 

Troszczył się o wychowanie młodzieży, pocieszał strapionych, niósł ulgę chorym. Nie zniechęcał się trudnościami podejmując coraz to bardziej odważne misje, nie bacząc na czekające go niebezpieczeństwa i przeciwności. Pozostał „duszochwatem” pomimo zacieśniającego się wokół niego kręgu nieprzyjaciół i wciąż narastającego zagrożenia dla życia. Za świętym Pawłem, pełen ufności, powtarzał: i w życiu i w śmierci należę do Pana! Święty Andrzej był iskrą i światłem, przy którym ogrzewali się wszyscy, którzy z nim przebywali.

Całe jego zakonne i kapłańskie życie było przygotowaniem na tę ostatnią zwycięską walkę! Czy pragnął męczeństwa? Wśród jezuitów w tamtych czasach takie pragnienie było dość powszechne. W tym okresie śmiercią męczeńską ginęło ich bardzo wielu w Europie (Anglia), w Ameryce (Kanada) i w Azji (Japonia).

 

Święty Andrzej pozostał przy prawdzie Jezusowej Ewangelii będąc wierny własnemu sumieniu. Pragnął leczyć rany rozdartego brakiem jedności Kościoła. Nie złamały go nawet najokrutniejsze katusze, jakie mu zadawali rozwścieczeni Kozacy w Janowie Poleskim. Swoje męczeństwo przeżywał w duchu modlitwy zanoszonej przez Jezusa w Wieczerniku do Ojca: „…aby byli jedno!” (por. J 17, 20-26).

 

Także dzisiaj potrzeba Polsce „ludzi sumienia” - mówił do nas w Skoczowie w 1995 Św. Jan Paweł II. Bowiem walka duchowa wciąż trwa, ludzie objęci „tajemnicą pobożności” toczą bój na śmierć i życie z przeciwnikami Boga, będącymi na usługach „tajemnicy bezbożności". Dzisiaj, podobnie jak w XVII wieku, potrzebni są "świadkowie wiary” troszczący się o jedność Kościoła, świadkowie Boga Żywego”.

 


Problemy z Prawosławnymi i Męczeńska śmierć.

Podział w chrześcijaństwie sprawiał, że choć ludzie wierzyli w Chrystusa stawali się dla siebie coraz bardziej odległymi a wręcz wrogimi. Andrzej Bobola stanowił poważny problem dla prawosławnych, gdyż jego praca nad jednością w kościele płynąca z głębi serca i duszy powodowała masowe przejścia z prawosławia na katolicyzm. Zdarzało się, że całe wsie się nawracały. Jego praca misyjna wśród prawosławnych przynosiła coraz większe owoce. Za największe uznać należy przejście dwóch prawosławnych wsi Bałandycze i Udrożyn. Miasteczko Janów z prawosławnego stało się w większości katolickim. To budziło niepokój wśród hierarchów prawosławnych. Tracąc wiernych, tracili źródło utrzymania. Stąd coraz większą niechęcią pałano do Boboli. Katolicy byli w mniejszości i obsługiwani mieli być przez swoich kapłanów a prawosławni przez swoich.

Bobola tego nie przestrzegał. Można spytać dlaczego? Jednak odpowiedź na to pytanie nie jest najważniejszą. Wiele ciekawsze jest to, dlaczego prawosławni, choć wrogo nastawieni do katolików i ich kapłanów, chętnie przyjmowali Bobolę, słuchali go i szanowali? Odpowiedź na te pytania znajdujemy w życiorysie Andrzeja Boboli. W swojej książce ks. J. Niżnik tak pisze; „Wiemy z życiorysu Andrzeja, że miłość była cnotą, którą kierował się w życiu. Z tej też racji możemy snuć przypuszczenia, że to, jaki był Andrzej wobec prawosławnych, było dziełem miłości. Przez to, co robił nie chciał nikomu zadawać bólu czy cierpienia. Nie chciał występować przeciwko nikomu. On zajął się ludźmi wierzącymi w Boga, którymi pewnie nikt się nie zajmował, nie bacząc na podziały. Miłość zaprowadziła Bobolę do tych ludzi. I choć burzył porządek ustanowiony przez ludzi, to wypełniał wolę Bożą. „Trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi”. Oto znamię tego posłuszeństwa. ”Ta postawa przysparzała mu zwolenników, nie bez powodu nadano mu przydomek „duszochwata” czy inaczej ‘”łowcy dusz”, co stawało się coraz bardziej niebezpieczne dla niego samego, bo zyskując przyjaciół przybywało mu i wrogów. Prawosławni wierzący w tego samego miłosiernego Chrystusa gorączkowo poszukiwali wyjścia jak go unieszkodliwić, wyeliminować…

W zamęcie konfliktów roznieconych przez powstanie Chmielnickiego Andrzej Bobola dostał się we wsi Mohilno w ręce Kozaków, którzy 16 maja 1657 wpadli do Janowa Poleskiego z zamiarem mordowania Polaków. Kozacy traktowali go jako wroga politycznego z powodu nawracania ruskiej ludności prawosławnej na katolicyzm. Z pojmanego kapłana zdarto suknię kapłańską, na pół obnażonego zaprowadzono pod płot, przywiązano do słupa i zaczęto bić nahajami, z zamiarem, by wyrzekł się wiary. Następnie oprawcy ucięli świeże gałęzie wierzbowe, upletli z nich koronę na wzór Chrystusowej i włożyli ją na jego głowę oraz zaczęli go policzkować, aż wybili mu zęby. Potem wyrywali paznokcie i zdarli skórę z górnej części jego ręki. Odwiązali go i okręcili sznurem, a dwa jego końce przymocowali do siodeł. Andrzej musiał biec za końmi, popędzany kłuciem lanc, a oprawcy dodatkowo torturowali go szablami, raniąc mu palce, nogę oraz przekłuwając oko.

Na koniec zawleczono go do rzeźni miejskiej, rozłożono na stole i zaczęto przypalać ogniem. Na miejscu tortury wycięto mu ciało na głowie do kości, na plecach wycięto mu skórę w formie ornatu, rany posypano sieczką oraz odcięto mu nos, uszy i wargi. Kiedy z bólu i jęku wzywał imiona Jezusa i Maryi, w karku zrobiono otwór i wyrwano mu język oraz grubym szydłem rzeźniczym podziurawiono mu lewy bok. Potem jego ciało szarpane konwulsjami powieszono twarzą do dołu. Katusze i straszne tortury trwały około dwóch godzin, po których uderzeniem szabli w szyję dowódca oddziału zakończył około godziny 15 jego nieludzkie męczarnie, powodując śmierć. Zmarł w wigilię Wniebowstąpienia Pańskiego. Bobola był 49 ofiarą jezuicką owych strasznych czasów.

 

Obecność po śmierci

Niestety Bobola przez długi okres był traktowany marginalnie, jako jedna z ofiar. Pamiętano i głośno o nim było za życia, a po śmierci… no cóż... zapanowało wieloletnie milczenie. Bobola jednak nie mógł na to pozwolić by jego męczeńska śmierć i jego posługa Bogu i ludziom mogła zakończyć się wraz z jego śmiercią. Nie dla siebie upomniał się a dla innych, aby móc dalej działać, aby modląc się za jego przyczyną, uzyskiwać potrzebne łaski. Nie tylko jedność chrześcijan leżała mu głęboko na sercu, ale i przyszłość i dobro jego ojczyzny – Polski, to dla niej działa i działać chce nadal wysłuchując gorących próśb Polaków o pomyślność swojej ojczyzny.

Pierwszy raz po śmierci Bobola pojawił się po 45 latach w 1702 w kolegium w Pińsku. Rektorem Kolegium w Pińsku był Marcin Godebski, zatroskany o los placówki w trudnych wojennych czasach. Modlił się i głęboko zastanawiał, do kogo z ludzi zwrócić się z prośbą o pomoc. Tymczasem rósł zamęt i szerzyły się zbrodnie. Los kolegium i zakonu wisiał na włosku. Z pomocą przyszedł sam Andrzej Bobola, ukazując się 16 kwietnia 1622 rektorowi. Najpierw uczynił mu wymówki, że szuka protekcji nie tam gdzie potrzeba a potem powiedział, że on sam otoczy opieką klasztor i kolegium, on natomiast niech odszuka jego ciała w krypcie pod kościołem i umieści je oddzielnie. Trzy dni trwały poszukiwania, zakończone sukcesem. Gdy zdjęli wieko zaskoczył ich fakt, iż pomimo pokryte kurzem ciało było zachowane jakby nienaruszone, rany żywe jakby dopiero, co uczynione. Ciało zostało należycie oczyszczone owinięte w prześcieradło, okryte sutanną, czarnym ornatem z adamaszku i ponownie złożone w nowej trumnie, którą umieszczono na rusztowaniu pośrodku krypty. Andrzej Bobola szybko się odwdzięczył. Szwedzi nie zniszczyli Pińska, a epidemia, która wtedy pochłonęła wiele tysięcy ludzi, ominęła Pińszczyznę. Do 1808 r. trumna z ciałem Boboli znajdowała się w Pińsku, 29 stycznia tego samego roku przewieziono trumnę do Połocka. 1820 r. car Aleksander podpisał dekret zarządzający wydalenie jezuitów z terytorium Rosji. Ciało zostało w Pińsku, gdzie kult Boboli nie ustawał. W 1830 kościół został przekazany prawosławnym, a w kolegium umieszczono szkołę kadecką. Wówczas przeniesiono ciało Boboli do kościoła parafialnego, pozostającego w rękach dominikanów. W 1864 r. rząd rosyjski wydalił dominikanów z Połocka. Ich kościół parafialny, wraz z ciałem Męczennika, przeszedł pod zarząd kapłanów diecezjalnych. I tak już było do 1922 r.

Na uwagę zasługuje fakt, że w Połocku – podobnie jaki w Pińsku – prawosławni oddawali cześć Andrzejowi, ku wielkiemu niezadowoleniu rządzących. Po rewolucji październikowej władze na Kremlu zaplanowały zamach na relikwie. Najpierw kadeci Armii Czerwonej podali w „Izwiestiach Witebskich” wiadomość o tym, że w cerkwi w Połocku znaleziono spróchniałe kości. Później dnia 23 czerwca 1922 r. do kościoła wkroczyła komisja, bez Polaków, którym odmówiono udziału. Zerwano z trumny pieczęcie, zdarto z ciała biret, ornat i albę. Trumnę z obnażonym ciałem ustawiono w pozycji pionowej i mocno uderzono w posadzkę. Ku zaskoczeniu obecnych zwłoki się nie rozsypały. Tłumy parafian połockich pilnowały kościoła. Kaplicę i trumnę zasypywano kwiatami.

Proces beatyfikacyjny był bardzo długi przerywany ciężkimi okresami dla kościoła katolickiego. Prace rozpoczęły się za Benedykta XV w 1755 r. a ukończone zostały za Piusa IX. Nastąpiło to 30 października 1853 r. w Bazylice Św. Piotra w Rzymie. Dnia 22 lipca 1922 r. uzbrojeni osobnicy bijąc po drodze broniących do trumny dostępu parafian wdarli się do kościoła i porwali relikwie. Wywieziono je do Moskwy i umieszczono w gmachu Higienicznej Wystawy Ludowego Komisariatu Zdrowia. Celem komunistów było wzbudzenie zainteresowania nierozkładającym się ciałem człowieka, który zginą 250 lat temu. Miała to być medyczna ciekawostka sensacyjna, jednakże odniosła inny skutek od założonego, odwiedzający zaczęli się modlić. Byli wśród nich także prawosławni, a może i ludzie niewierzący. Na to władze nie mogły sobie pozwolić, zatem wyrzucono relikwie do rupieciarni na zapleczu. Katolicy na wieść o tym podjęli starania, aby przenieść relikwie do miejscowego kościoła. Na nic jednak zdały się te starania. Dopiero klęska głodowa, która dotknęła Rosję przyczyniła się do pomyślnego zakończenia sprawy. Ginącej masowo ludności z pomocą przyszedł Papież Pius XI, posyłając transporty zboża. Papież stanowczo zażądał od Rosjan wydania relikwii Błogosławionego. Dnia 23 września 1923 roku księża amerykańscy Walsh i Gallager odnaleźli trumnę bł. Andrzeja na zapleczu w muzeum. Rząd Rosyjski postawił warunek, że relikwie zostaną wydane pod warunkiem, że trafią do Rzymu w największej tajemnicy i nie mogą być transportowane przez Polskę. W 70 lat po beatyfikacji jego relikwie przybyły do Rzymu, umieszczono je w kaplicy św. Matyldy na Watykanie.

Biskupi polscy zebrani w Częstochowie 28 lipca 1918 r. napisali list do Ojca św. Benedykta XV z prośbą o włączenie Andrzeja Boboli w poczet świętych. 17 kwietnia 1938 r. w święto Zmartwychwstania Pańskiego odbyła się kanonizacja św. Andrzeja. Na tę okazję przybyła z Polski pielgrzymka licząca 6 tys. osób. Papież Pius XI, kochający Polaków, w sędziwym wieku spełnił swoje pragnienie. Przez to sprawił Polakom borykającym się z różnymi problemami wielką radość. Ojciec święty Pius XI zdecydował, że relikwie świętego powinny być w Polsce. Papież zadecydował, że będzie to Warszawa, w klasztorze jezuitów na Rakowieckiej. 11 czerwca 1938 r. relikwie przekroczyły granicę Polski, witane tysiącami wzruszonych wiernych. W dniu 20 czerwca przywieziono je uroczyście do kaplicy na Rakowieckiej.

 

Św. Andrzej Bobola patronem Polski. 

Sprawa patronatu św. A. Boboli stała się aktualna po tzw. „Cudzie nad Wisłą”. W lipcu 1920 roku na Konferencji Episkopatu w Częstochowie biskupi podjęli uchwałę: bł. Andrzeju, jeśli uratujesz Polskę przed Bolszewikami w podzięce podejmiemy starania, abyś został ogłoszony świętym. Kard. Aleksandra Kakowskiego, ordynariusz warszawski, po tej uchwale wydał dekret, aby odprawić nowennę w kościołach Warszawy do bł. Andrzeja Boboli i bł. Władysława, o uratowanie miasta przed bolszewikami, w dniach od 6-15 sierpnia. W ostatnim dniu nowenny dokonał się cud nad Wisłą. Wybuch II wojny światowej proces ten zatrzymał. Temat patronatu powrócił po napisaniu ślubów Jasnogórskich przez prymasa kardynała Wyszyńskiego, który napisał je w dniu wspomnienia św. Andrzeja, 16 maja 1956 r. Sprawa przepowiedni św. Andrzeja o tym, że będzie kiedyś patronem Polski, znalazła swój finał w 2002 r. Zainicjowali go jezuici, którzy pamiętali przepowiednię św. Andrzeja, że kiedyś będzie patronem Polski. W piśmie skierowanym do papieża Jana Pawła II uzasadniono potrzebę jeszcze jednego patrona Polski. Wskazano, że kościół w Polsce szuka jedności ekumenicznej, pojednania między narodami, odnowy sumień Polaków zdeformowanych przez komunistyczny reżim. Aby w Polsce był ład hierarchiczny, patronuje temu św. Wojciech, aby był ład moralny, patronuje św. Stanisław. By w Polsce był ład ekumeniczny i niepodległościowy, by dobrze układały się nasze stosunki z narodami naszej Wschodniej granicy, potrzeba nowego patrona, a byłby nim św. Andrzej Bobola, który dla tych spraw oddał życie. 

Kult i obecność św. Andrzeja

Sprawa patronatu św. A. Boboli stała się aktualna po tzw. Cudzie nad Wisłą. W lipcu 1920 roku na Konferencji Episkopatu w Częstochowie biskupi podjęli uchwałę: bł. Andrzeju, jeśli uratujesz Polskę przed Bolszewikami w podzięce podejmiemy starania, abyś został ogłoszony świętym. Kard. Aleksandra Kakowskiego, ordynariusz warszawski, po tej uchwale wydał dekret, aby odprawić nowennę w kościołach Warszawy do bł. Andrzeja Boboli i bł. Władysława, o uratowanie miasta przed Bolszewikami, w dniach od 6 do 15 sierpnia. W ostatnim dniu nowenny dokonał się Cud nad Wisłą. Wybuch II wojny światowej proces ten zatrzymał. Temat patronatu powrócił po napisaniu ślubów Jasnogórskich przez prymasa kardynała Wyszyńskiego, który napisał je w dniu wspomnienia św. Andrzeja, 16 maja 1956 r. Sprawa przepowiedni św. Andrzeja o tym, że będzie kiedyś patronem Polski, znalazła swój finał w 2002 r. Zainicjowali go jezuici, którzy pamiętali przepowiednię św. Andrzeja, że kiedyś będzie patronem Polski. W piśmie skierowanym do papieża Jana Pawła II uzasadniono potrzebę jeszcze jednego patrona Polski. Wskazano, że kościół w Polsce szuka jedności ekumenicznej, pojednania między narodami, odnowy sumień Polaków zdeformowanych przez komunistyczny reżim. Aby w Polsce był ład hierarchiczny, patronuje temu św. Wojciech, aby był ład moralny, patronuje św. Stanisław. By w Polsce był ład ekumeniczny i niepodległościowy, by dobrze układały się nasze stosunki z narodami naszej Wschodniej granicy, potrzeba nowego patrona, a byłby nim św. Andrzej Bobola, który dla tych spraw oddał życie.

Kult i obecność św. Andrzeja.Dziś kult św. Andrzeja bardzo się rozwija, pięknieje sanktuarium odwiedzane przez tłumy wiernych z Polski i zza granicy. W kościele przed relikwiami św. Andrzeja wielu klęczało i wielu odeszło szczęśliwych, wysłuchanych. Niedaleko kościoła ok. 500 metrów dalej, na miejscu dawnego dworu Bobolów znajduje się kaplica ku czci św. Andrzeja, tzw. Bobolówka. Wzniesiona została dla uczczenia 350 rocznicy jego męczeńskiej śmierci. Kaplica znajduje się w miejscu „resztówki”. Przed kaplicą umieszczone zostały ławki, aby pielgrzymi mogli usiąść i w zadumie patrząc na ołtarz przedstawiający św. Andrzeja, snuć w ciszy serca modlitwę do Boga za jego wstawiennictwem. W ostatnich latach rozbudowana została kaplica nad ławkami jest już piękny wyposażony w wiele świetlików dach. W kaplicy w okresie letnim odprawiane są msze św. w każdą niedzielę po południu oraz nabożeństwa ku czci św. Andrzeja 16 – tego, każdego miesiąca, od maja do września. Poniżej kaplicy znajdują się dróżki tajemnic bolesnych Jezusa i św. Andrzeja. Pięć kapliczek, w których umieszczone są obrazy ukazujące poszczególne tajemnice. Jeden z obrazów przypomina mękę Jezusa, a drugi torturowanie św. Andrzeja. Pomocą w modlitwie tajemnic różańcowych jest książeczka: „Dróżki tajemnic bolesnych Pana Jezusa i męczeństwa św. Andrzeja”, w parku-ogrodzie znajdziemy coraz to nowe figury świętych, przy których można zatrzymać się, pomyśleć, pomodlić. Jednym słowem Bobolówka pięknieje i się rozrasta.


Cóż dla nas współczesnych znaczy św. Andrzej Bobola?

Przed wyborami jeździ tu wielu, prosząc o wsparcie w politycznych projektach. Mam czasem nieodparte wrażenie, że niektórzy chcą Go sobie zawłaszczyć. Czy tego chce Andrzej Bobola? Śmiem twierdzić, że nie. Owszem, kościół tak samo, jak i „Bobolówka” chętnie przyjmie i pomieści każdego pielgrzyma, ale nie sądzę, żeby był świętym od załatwiania partyjnych spraw. Jest świętym, który dzisiaj rozmawiałby z każdym, nie patrząc czy jest grekokatolikiem, prawosławnym, rzymsko-katolikiem, członkiem tej, czy innej partii. Wszystkich prowadziłby do Jezusa i poszukiwał pokoju i pojednania. Byłby łowcą dusz, ale nie łowcą na frukty cywilizacji: pieniędzy i władzy, ale łowcą na pokój i dobro. Boboli nie można zapisać do żadnej partii. Dla tych co chcą słuchać, przypomina za Jezusem, aby oddawać „Bogu co boskie, cesarzowi co cesarskie”. Bobola szedł do zwykłych ludzi i niósł im Jezusa żywego. Ludzie tego potrzebowali. Dlatego go chętnie przyjmowali i szli za Jezusem, którego dzięki św. Andrzejowi poznawali. Poprzez taką posługę u zwykłych ludzi zdobywał popularność ale niestety u innych wrogów. Spalał się w służeniu drugiemu człowiekowi, doprowadziło go to do męczeńskiej śmierci, a po wiekach doczekał się uznanej świętości. Dzisiaj, za jego pośrednictwem można wypraszać łaski, ale nie interesy. Dzisiaj, kiedy tyle niepokoju, kiedy za naszą granicą toczy się wojna św. Andrzej Bobola - patron Polski, naturalnie przychodzi na myśl, że może być nadzieją i pomocą w uzyskaniu upragnionego pokoju. Wierzymy, że to on w 1920 przyczynił się do zwycięstwa nad Bolszewikami pod Warszawą. Znamienne jest, że jak trwoga to do Boga i Boboli, natomiast nie wyciągamy żadnych wniosków z narodowych błędów i porażek. Zanim w 1920 r. Bolszewicy dotarli pod Warszawę była wyprawa na Kijów i nadzieja, że Moskwa jest słaba, że pomożemy zbudować Ukraińcom własne państwo. Dzisiaj słusznie współczujemy Ukrainie, niesiemy pomoc, humanitarną, ale jednocześnie nie ufamy papieżowi, który obraz tej wojny widzi globalnie.  My tradycyjnie wiemy lepiej, angażujemy się w nią militarnie, nie bacząc na konsekwencje, ufając swojej nieomylności. Trudne wyzwanie stawiamy Boboli, który musi słuchać naszych nieporadnych modlitw…wieki mijają a my nadal postępujemy tak samo. 

Czy św. Andrzej Bobola może dzisiaj działać w naszym codziennym życiu? Jedno jest pewne, On jest dostępny i bliski, ale jednocześnie wymagający. Święty bowiem, nie może być na tyle próżny by domagać się kultu dla siebie samego.  Nie dla siebie się nam przypomniał, a dla możliwości wypraszania przez niego łask. Patrząc się na jego życie i jego męczeńską śmierć, inspiruje nas do poszukiwania odpowiedzi na pytanie jaka jest przyczyna kolejnych w przeszłości upadków Polski i niemoc w zbudowaniu silnego, suwerennego państwa. Modlimy się oczekując ratunku, uprzednio ściągając na siebie nieszczęścia. Może po prostu św. Andrzej Bobola mając świadomość, że czas jest pojęciem względnym, a boskie młyny mielą powoli ze stoickim i pobłażliwym uśmiechem czeka, aż zaczniemy przewidywać, planować i budować siłę Polski, bez ściągania na siebie nieszczęść i konieczności czekania na kolejny cud.

 

Jeśli zainteresował Was artykuł, to z pewnością odwiedzicie to miejsce i bliżej zapoznacie się z św. Andrzejem Bobolą. Czego od serca życzę. Dla radości i pokoju. Warto. 

Bibliografia:

- „Duszochwat ze Strachociny” Ks. Józef Niżnik

- Św. Andrzej Bobola - męczennik i Patron Polski Marek Wójtowicz SJ

 

Małgorzata Dachnowicz

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zamek w Węgierce. Spojrzenie w przeszłość.

Węgierka położona jest około 15 km od Jarosławia, przed Pruchnikiem.   Coraz bardziej ruchliwa droga w Bieszczady i ciekawa rzeźba terenu (okoliczne wzniesienia porośnięte pięknymi bukowo-jodłowymi lasami) przyciągają turystów. Dojechać możemy samochodem kub autobusem z Jarosławia w kierunku Pruchnika, także z Przemyśla przez Żurawicę. Warto też dotrzeć do zamku rowerem. Ruiny zamku znajdują się w pobliżu szosy, za skrzyżowaniem dróg: Jarosław, Żurawica, Pruchnik, nad niewielkim potokiem stanowiącym dopływ rzeki Mleczki. W lecie ruiny zamku zasłania gęsto porośnięta zieleń,   gdzie w oddali zobaczymy majestatyczne mury kamiennej baszty.

Dwór w Nienadowej. Spojrzenie w przeszłość

Dwór w Nienadowej. Spojrzenie w przeszłość Nienadowa le ż y w gminie Dubiecko w Powiecie Przemyskim na trasie Przemy ś l - Dynów. Do dworu dojedziemy skr ę caj ą c na skrzy ż owaniu w Nienadowej w kierunku Birczy. Po przejechaniu oko ł o 100 metrów zauwa ż ymy zabudowania dworu.

Dwór w Hadlach Szklarskich - Spojrzenie w przeszłość.

Usytuowany w Powiecie Przeworskim, w gminie Jawornik Polski. Leży nad rzeką Mleczką.  Z kart historii dworu.  Został zbudowany na przełomie XIX i XX wieku. Usytuowany z dala od wsi. Obiekt murowany o rozbudowanej bryle, położony w obrębie ogrodów krajobrazowych. Rozplanowane one zostały w wieku XVIII i przebudowane na przełomie XIX/XX w. Zachowane są również założenia ziemne o charakterze obronnym.