Ten tekst napisałam w 2015 r., zafascynowana postacią świętego, którego niedawno odkryłam, bo w 2014 r. Zmieniałam go kilka razy, dostosowując do mojej zmieniającej się świadomości, co do świata i samego świętego. Niewiele w nim zostało z tej pierwszej fascynacji, takiej nieco naiwnej i nieco fałszywej, bo postrzeganej nijako w krzywym zwierciadle. Mierzyłam się z tym tekstem kilka lat. Dziś oddaję go do druku i od serca polecam lekturę i wycieczkę duchową do Strachociny.
Kto raz
trafił w to miejsce, ma silną potrzebę powrotu. Do Strachociny ciągną wierni z
całej Polski, upraszając wielkie łaski, nikt nie odchodzi ze Strachociny
zasmuconym. Wchodząc w to miejsce, pozostajesz w mocy siły niebieskiej, która
zsyła na ciebie pokój i dobro. Tam masz przeświadczenie, że nic złego ci się
nie może stać, bo jesteś w świętym miejscu. W miejscu, które wybrał Pan dla
Boboli i miejscu, które Bobola wybrał nam — do wypraszania łask. Wyjeżdżając
ze Strachociny, wyjeżdżasz bogatszy, pokorniejszy, silniejszy i lepszy, dlatego
powrót w to miejsce jest bardzo naturalny i oczywisty.
Nie od
razu wiedzieliśmy, że ten święty urodził się w podsanockiej Strachocinie. św.
Andrzej, kazał nam na to czekać 4 wieki. Aż tyle czasu… jak ten fakt naocznie
pokazuje, że boskie młyny mielą powoli, a czas jest pojęciem względnym, a może
w ogóle nie istnieje?
Nie sposób tu nie zadać pytania dlaczego?
Za czasów
zakonnych Andrzeja Boboli zachował się dokument przez niego podpisany, w którym
określił się, jako Małopolanin, stąd zakładano, że urodził się gdzieś w ziemi
sandomierskiej, którą Bobolowie zamieszkiwali. Dlaczego zatem Andrzej tak
napisał, wprowadzając na wiele wieków mały zamęt?
Powód
wydaje się z dzisiejszej perspektywy prosty i oczywisty. Gdyby napisał, że
urodził się w Strachocinie, mógłby być posądzony o to, że jest Rusinem, kojarzącym
się wówczas z prawosławiem. Tego Andrzej nie chciał, określił się tak, by
podkreślić, kim był-Polakiem.
Św.
Andrzej jednak nie chciał, aby tak już pozostało i za sprawą siebie samego dał,
znać skąd jest. Jak to uczynił? Wyjaśnia to ks. Józef Niżnik.
7 września
1983 roku ks. bp I. Tokarczuk do pracy duszpasterskiej w Strachocinie skierował
ks. Józefa Niżnika. Młody ks. proboszcz nie znał powodów choroby poprzedniego
proboszcza ani jego doświadczeń duchowych związanych z pojawiającą się
tajemniczą postacią na plebani. Wiedział tylko, że zachorował i trzeba go zastąpić.
Na swoje
spotkanie z nią jak się okazało nie musiał zbyt długo czekać, bo już w trzy dni
później w nocy z 10 na 11 września zapukała do drzwi jego sypialni. I tak postać mnicha w kapturze zaczęła się z różną
częstotliwością pojawiać na plebani. Mijały dnie, miesiące… Spotkania z nią trwały
cztery lata, pojawiała się niesystematycznie, choć o podobnej godzinie, nim się
pojawiała zawsze najpierw pukała. Ciężkie to były chwile dla młodego
proboszcza, zachodził w głowę, kim jest, czego chce. Czasem, aby uniknąć
spotkania z nią spał na innych plebaniach. 16 maja 1987 r., gdy znowu zapukała,
jak zwykle o tej samej porze, wówczas przyszła odwaga, ten moment tak wspomina
w swojej książce ks. Józef Niżnik „wtedy po raz pierwszy nawiązałem z nią świadomy
kontakt. Zadałem pytania: kim jest i czego chce? I wtedy usłyszałem głos, który
jakby mnie przenikał. Głos, którego nigdy nie zapomnę - iJestem św. Andrzej
Bobola. Zacznijcie mnie czcić w Strachocinie”.
Dzisiaj tuż
pod relikwiami z wizerunkiem św. Andrzeja umiejscowionymi w lewym rogu kościoła
zobaczymy-wśród zawsze świeżych kwiatów i stale płonących świec właśnie ową
chrzcielnicę, której ze Strachociny żadną siłą nie można było usunąć. Młody ks.
proboszcz postanowił kupić nową, a tę starą przewieźć do sąsiedniego kościoła w
Kostarowicach. Jednakże zwykłej, kamiennej chrzcielnicy w pięciu mężczyzn nie
udało się nawet ruszyć z miejsca. Wszyscy zachodzili w głowę, przecież to jeden
mężczyzna jakby się mocno za nią wziął miał prawo ją choćby kawałek przenieść.
Ks. Józef po rozmowie z samym Świętym pamiętnej nocy domyślił się, że to jego
sprawka i że on chce, aby ta chrzcielnica z jakichś powodów została, tu w
Strachocinie. Domyślać się możemy, iż to właśnie nad nią został ochrzczony
przyszły święty.
Andrzej
Bobola, niewykluczone też, że pod wpływem swojego stryja Andrzeja, proboszcza z
Dubiecka wybiera drogę służenia Panu. Andrzej uczył się w jezuickiej szkole w
Braniewie. Przeszedł w niej wszystkie stopnie nauczania. Jeden z biografów, tak
charakteryzuje jego pobyt w Braniewie: „Bobola przez cały ten rok pracował nakładem
wszystkich swoich sił, z wielką gorliwością, z wielkim zapałem i z wielkim
duchem pobożności…, że przełożeni postanowili na rok przyszły wysłać go na
stanowisko jeszcze bardziej zaszczytne, na którym mógłby, przy swoich zdolnościach
i cnotach, zdziałać więcej dobrego”. „Program, jaki sobie wyznaczył w życiu
wewnętrznym, czyni z niego ewangelicznego radykalistę, który ze względu na Boga
pozostawia wszystko. Był bardzo zdolny i otwierały się przed nim różne
perspektywy kariery społecznej. Andrzej poznając wolę Boga zostawił to wszystko
i wybrał życie zakonne”. Wstąpił do jezuitów w Wilnie. Choć był gorliwym
zakonnikiem, to jednak bardzo stanowczy i uparty, co powodowało konflikty. Do
tego stopnia, że podjęto decyzję o wydaleniu Andrzeja z zakonu. Z ratunkiem mu
przyszła modlitwa. Prosił przełożonych o zmianę decyzji. Nie załamał się,
przekonywał, że to, co nie jest możliwe dla ludzi jest możliwe dla Boga. Podał środki
duchowe, uważając, że dzięki nim dokona się w nim nawrócenie duchowe. Tymi środkami
wzmacniającymi słaby charakter była nocna adoracja Najświętszego Sakramentu
oraz świadoma i odpowiedzialna miłość do Maryi. Podjął pracę nad sobą, a Bóg
zaczął urzeczywistniać to, czego Andrzej pragnął. Adoracja najświętszego
sakramentu pozwoliła mu nie tylko przemieniać się wewnętrznie, ale doprowadzała
go do mistyki. Adoracja pozwoliła mu odkryć prawdziwe oblicze Boga, który stał
się jego powiernikiem, przyjacielem i obrońcą. Dzięki niemu pokonał swoje wewnętrzne
słabości i wznosił się na wyżyny duchowej relacji z Nim. Maryja, której się
oddał w duchu Sodalicji uczyniła go jej dzieckiem. I tak zaczął żyć na nowo z
poukładanym wnętrzem i życiowym celem.
Święcenia
kapłańskie otrzymał w 1622 roku. Apostołował w Wilnie, Pułtusku, Nieświeżu,
Warszawie, Łomży, a następnie przez wiele lat w Pińsku. Spełniał funkcje przełożonego
i wychowawcy. Dbał o ubogich, wspierał chorych, odwiedzał więźniów. Wędrował,
odwiedzał opuszczonych chrześcijan, którzy bardzo potrzebowali takiego oddanego
im pasterza. Był pochłonięty misją głoszenia ewangelii, żywego Jezusa, zatracał
się w tym. Nie miał wówczas poczucia czasu ani głodu. Liczył się w tym
momencie, tylko drugi człowiek.
Troszczył
się o wychowanie młodzieży, pocieszał strapionych, niósł ulgę chorym. Nie
zniechęcał się trudnościami podejmując coraz to bardziej odważne misje, nie
bacząc na czekające go niebezpieczeństwa i przeciwności. Pozostał „duszochwatem” pomimo
zacieśniającego się wokół niego kręgu nieprzyjaciół i wciąż narastającego zagrożenia
dla życia. Za świętym Pawłem, pełen ufności, powtarzał: i w życiu i w śmierci
należę do Pana! Święty Andrzej był iskrą i światłem, przy którym ogrzewali się
wszyscy, którzy z nim przebywali.
Całe jego
zakonne i kapłańskie życie było przygotowaniem na tę ostatnią zwycięską walkę!
Czy pragnął męczeństwa? Wśród jezuitów w tamtych czasach takie pragnienie było
dość powszechne. W tym okresie śmiercią męczeńską ginęło ich bardzo wielu w
Europie (Anglia), w Ameryce (Kanada) i w Azji (Japonia).
Święty
Andrzej pozostał przy prawdzie Jezusowej Ewangelii będąc wierny własnemu
sumieniu. Pragnął leczyć rany rozdartego brakiem jedności Kościoła. Nie złamały
go nawet najokrutniejsze katusze, jakie mu zadawali rozwścieczeni Kozacy w Janowie
Poleskim. Swoje męczeństwo przeżywał w duchu modlitwy zanoszonej przez Jezusa w
Wieczerniku do Ojca: „…aby byli jedno!” (por. J 17, 20-26).
Także
dzisiaj potrzeba Polsce „ludzi sumienia” - mówił do nas w Skoczowie w
1995 Św. Jan Paweł II. Bowiem walka duchowa wciąż trwa, ludzie objęci „tajemnicą
pobożności” toczą bój na śmierć i życie z przeciwnikami Boga, będącymi na
usługach „tajemnicy bezbożności". Dzisiaj, podobnie jak w XVII wieku,
potrzebni są "świadkowie wiary” troszczący się o jedność Kościoła, świadkowie
Boga Żywego”.
Problemy z Prawosławnymi i Męczeńska śmierć.
Podział w
chrześcijaństwie sprawiał, że choć ludzie wierzyli w Chrystusa stawali się dla
siebie coraz bardziej odległymi a wręcz wrogimi. Andrzej Bobola stanowił poważny
problem dla prawosławnych, gdyż jego praca nad jednością w kościele płynąca z głębi
serca i duszy powodowała masowe przejścia z prawosławia na katolicyzm. Zdarzało
się, że całe wsie się nawracały. Jego praca misyjna wśród prawosławnych
przynosiła coraz większe owoce. Za największe uznać należy przejście dwóch
prawosławnych wsi Bałandycze i Udrożyn. Miasteczko Janów z prawosławnego stało
się w większości katolickim. To budziło niepokój wśród hierarchów prawosławnych.
Tracąc wiernych, tracili źródło utrzymania. Stąd coraz większą niechęcią pałano
do Boboli. Katolicy byli w mniejszości i obsługiwani mieli być przez swoich kapłanów
a prawosławni przez swoich.
Bobola
tego nie przestrzegał. Można spytać dlaczego? Jednak odpowiedź na to pytanie
nie jest najważniejszą. Wiele ciekawsze jest to, dlaczego prawosławni, choć
wrogo nastawieni do katolików i ich kapłanów, chętnie przyjmowali Bobolę, słuchali
go i szanowali? Odpowiedź na te pytania znajdujemy w życiorysie Andrzeja
Boboli. W swojej książce ks. J. Niżnik tak pisze; „Wiemy z życiorysu Andrzeja, że
miłość była cnotą, którą kierował się w życiu. Z tej też racji możemy snuć
przypuszczenia, że to, jaki był Andrzej wobec prawosławnych, było dziełem miłości.
Przez to, co robił nie chciał nikomu zadawać bólu czy cierpienia. Nie chciał
występować przeciwko nikomu. On zajął się ludźmi wierzącymi w Boga, którymi
pewnie nikt się nie zajmował, nie bacząc na podziały. Miłość zaprowadziła Bobolę
do tych ludzi. I choć burzył porządek ustanowiony przez ludzi, to wypełniał wolę
Bożą. „Trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi”. Oto znamię tego posłuszeństwa.
”Ta postawa przysparzała mu zwolenników, nie bez powodu nadano mu przydomek
„duszochwata” czy inaczej ‘”łowcy dusz”, co stawało się coraz bardziej
niebezpieczne dla niego samego, bo zyskując przyjaciół przybywało mu i wrogów.
Prawosławni wierzący w tego samego miłosiernego Chrystusa gorączkowo
poszukiwali wyjścia jak go unieszkodliwić, wyeliminować…
W zamęcie
konfliktów roznieconych przez powstanie Chmielnickiego Andrzej Bobola dostał się
we wsi Mohilno w ręce Kozaków, którzy 16 maja 1657 wpadli do Janowa
Poleskiego z zamiarem mordowania Polaków. Kozacy traktowali go jako wroga
politycznego z powodu nawracania ruskiej ludności prawosławnej na katolicyzm. Z
pojmanego kapłana zdarto suknię kapłańską, na pół obnażonego zaprowadzono pod płot,
przywiązano do słupa i zaczęto bić nahajami, z zamiarem, by wyrzekł się wiary.
Następnie oprawcy ucięli świeże gałęzie wierzbowe, upletli z nich koronę na
wzór Chrystusowej i włożyli ją na jego głowę oraz zaczęli go policzkować, aż
wybili mu zęby. Potem wyrywali paznokcie i zdarli skórę z górnej części jego ręki.
Odwiązali go i okręcili sznurem, a dwa jego końce przymocowali do siodeł.
Andrzej musiał biec za końmi, popędzany kłuciem lanc, a oprawcy dodatkowo
torturowali go szablami, raniąc mu palce, nogę oraz przekłuwając oko.
Na koniec
zawleczono go do rzeźni miejskiej, rozłożono na stole i zaczęto przypalać
ogniem. Na miejscu tortury wycięto mu ciało na głowie do kości, na plecach wycięto
mu skórę w formie ornatu, rany posypano sieczką oraz odcięto mu nos, uszy i
wargi. Kiedy z bólu i jęku wzywał imiona Jezusa i Maryi, w karku zrobiono otwór
i wyrwano mu język oraz grubym szydłem rzeźniczym podziurawiono mu lewy bok.
Potem jego ciało szarpane konwulsjami powieszono twarzą do dołu. Katusze i
straszne tortury trwały około dwóch godzin, po których uderzeniem szabli w szyję
dowódca oddziału zakończył około godziny 15 jego nieludzkie męczarnie, powodując
śmierć. Zmarł w wigilię Wniebowstąpienia Pańskiego. Bobola był 49 ofiarą
jezuicką owych strasznych czasów.
Obecność po śmierci
Niestety
Bobola przez długi okres był traktowany marginalnie, jako jedna z ofiar. Pamiętano
i głośno o nim było za życia, a po śmierci… no cóż... zapanowało
wieloletnie milczenie. Bobola jednak nie mógł na to pozwolić by jego męczeńska śmierć
i jego posługa Bogu i ludziom mogła zakończyć się wraz z jego śmiercią. Nie dla
siebie upomniał się a dla innych, aby móc dalej działać, aby modląc się za jego
przyczyną, uzyskiwać potrzebne łaski. Nie tylko jedność chrześcijan leżała mu głęboko
na sercu, ale i przyszłość i dobro jego ojczyzny – Polski, to dla niej działa i
działać chce nadal wysłuchując gorących próśb Polaków o pomyślność swojej
ojczyzny.
Pierwszy
raz po śmierci Bobola pojawił się po 45 latach w 1702 w kolegium w Pińsku.
Rektorem Kolegium w Pińsku był Marcin Godebski, zatroskany o los placówki w
trudnych wojennych czasach. Modlił się i głęboko zastanawiał, do kogo z ludzi
zwrócić się z prośbą o pomoc. Tymczasem rósł zamęt i szerzyły się zbrodnie. Los
kolegium i zakonu wisiał na włosku. Z pomocą przyszedł sam Andrzej Bobola,
ukazując się 16 kwietnia 1622 rektorowi. Najpierw uczynił mu wymówki, że szuka
protekcji nie tam gdzie potrzeba a potem powiedział, że on sam otoczy opieką
klasztor i kolegium, on natomiast niech odszuka jego ciała w krypcie pod kościołem
i umieści je oddzielnie. Trzy dni trwały poszukiwania, zakończone sukcesem. Gdy
zdjęli wieko zaskoczył ich fakt, iż pomimo pokryte kurzem ciało było zachowane
jakby nienaruszone, rany żywe jakby dopiero, co uczynione. Ciało zostało należycie
oczyszczone owinięte w prześcieradło, okryte sutanną, czarnym ornatem z
adamaszku i ponownie złożone w nowej trumnie, którą umieszczono na rusztowaniu
pośrodku krypty. Andrzej Bobola szybko się odwdzięczył. Szwedzi nie zniszczyli
Pińska, a epidemia, która wtedy pochłonęła wiele tysięcy ludzi, ominęła Pińszczyznę.
Do 1808 r. trumna z ciałem Boboli znajdowała się w Pińsku, 29 stycznia tego
samego roku przewieziono trumnę do Połocka. 1820 r. car Aleksander podpisał
dekret zarządzający wydalenie jezuitów z terytorium Rosji. Ciało zostało w Pińsku,
gdzie kult Boboli nie ustawał. W 1830 kościół został przekazany prawosławnym, a
w kolegium umieszczono szkołę kadecką. Wówczas przeniesiono ciało Boboli do kościoła
parafialnego, pozostającego w rękach dominikanów. W 1864 r. rząd rosyjski
wydalił dominikanów z Połocka. Ich kościół parafialny, wraz z ciałem Męczennika,
przeszedł pod zarząd kapłanów diecezjalnych. I tak już było do 1922 r.
Na uwagę
zasługuje fakt, że w Połocku – podobnie jaki w Pińsku – prawosławni oddawali cześć
Andrzejowi, ku wielkiemu niezadowoleniu rządzących. Po rewolucji październikowej
władze na Kremlu zaplanowały zamach na relikwie. Najpierw kadeci Armii
Czerwonej podali w „Izwiestiach Witebskich” wiadomość o tym, że w cerkwi w Połocku
znaleziono spróchniałe kości. Później dnia 23 czerwca 1922 r. do kościoła
wkroczyła komisja, bez Polaków, którym odmówiono udziału. Zerwano z trumny
pieczęcie, zdarto z ciała biret, ornat i albę. Trumnę z obnażonym ciałem
ustawiono w pozycji pionowej i mocno uderzono w posadzkę. Ku zaskoczeniu
obecnych zwłoki się nie rozsypały. Tłumy parafian połockich pilnowały kościoła.
Kaplicę i trumnę zasypywano kwiatami.
Proces
beatyfikacyjny był bardzo długi przerywany ciężkimi okresami dla kościoła
katolickiego. Prace rozpoczęły się za Benedykta XV w 1755 r. a ukończone zostały
za Piusa IX. Nastąpiło to 30 października 1853 r. w Bazylice Św. Piotra w
Rzymie. Dnia 22 lipca 1922 r. uzbrojeni osobnicy bijąc po drodze broniących do
trumny dostępu parafian wdarli się do kościoła i porwali relikwie. Wywieziono
je do Moskwy i umieszczono w gmachu Higienicznej Wystawy Ludowego Komisariatu
Zdrowia. Celem komunistów było wzbudzenie zainteresowania nierozkładającym się
ciałem człowieka, który zginą 250 lat temu. Miała to być medyczna ciekawostka
sensacyjna, jednakże odniosła inny skutek od założonego, odwiedzający zaczęli
się modlić. Byli wśród nich także prawosławni, a może i ludzie niewierzący. Na
to władze nie mogły sobie pozwolić, zatem wyrzucono relikwie do rupieciarni na
zapleczu. Katolicy na wieść o tym podjęli starania, aby przenieść relikwie do
miejscowego kościoła. Na nic jednak zdały się te starania. Dopiero klęska głodowa,
która dotknęła Rosję przyczyniła się do pomyślnego zakończenia sprawy. Ginącej
masowo ludności z pomocą przyszedł Papież Pius XI, posyłając transporty zboża.
Papież stanowczo zażądał od Rosjan wydania relikwii Błogosławionego. Dnia 23
września 1923 roku księża amerykańscy Walsh i Gallager odnaleźli trumnę bł.
Andrzeja na zapleczu w muzeum. Rząd Rosyjski postawił warunek, że relikwie
zostaną wydane pod warunkiem, że trafią do Rzymu w największej tajemnicy i nie
mogą być transportowane przez Polskę. W 70 lat po beatyfikacji jego relikwie
przybyły do Rzymu, umieszczono je w kaplicy św. Matyldy na Watykanie.
Biskupi
polscy zebrani w Częstochowie 28 lipca 1918 r. napisali list do Ojca św.
Benedykta XV z prośbą o włączenie Andrzeja Boboli w poczet świętych. 17
kwietnia 1938 r. w święto Zmartwychwstania Pańskiego odbyła się kanonizacja św.
Andrzeja. Na tę okazję przybyła z Polski pielgrzymka licząca 6 tys. osób. Papież
Pius XI, kochający Polaków, w sędziwym wieku spełnił swoje pragnienie. Przez to
sprawił Polakom borykającym się z różnymi problemami wielką radość. Ojciec święty
Pius XI zdecydował, że relikwie świętego powinny być w Polsce. Papież
zadecydował, że będzie to Warszawa, w klasztorze jezuitów na
Rakowieckiej. 11 czerwca 1938 r. relikwie przekroczyły granicę Polski, witane
tysiącami wzruszonych wiernych. W dniu 20 czerwca przywieziono je uroczyście do
kaplicy na Rakowieckiej.
Św. Andrzej Bobola patronem Polski.
Sprawa
patronatu św. A. Boboli stała się aktualna po tzw. „Cudzie nad Wisłą”. W lipcu
1920 roku na Konferencji Episkopatu w Częstochowie biskupi podjęli uchwałę: bł.
Andrzeju, jeśli uratujesz Polskę przed Bolszewikami w podzięce podejmiemy
starania, abyś został ogłoszony świętym. Kard. Aleksandra Kakowskiego,
ordynariusz warszawski, po tej uchwale wydał dekret, aby odprawić nowennę w kościołach
Warszawy do bł. Andrzeja Boboli i bł. Władysława, o uratowanie miasta przed
bolszewikami, w dniach od 6-15 sierpnia. W ostatnim dniu nowenny dokonał się
cud nad Wisłą. Wybuch II wojny światowej proces ten zatrzymał. Temat patronatu
powrócił po napisaniu ślubów Jasnogórskich przez prymasa kardynała Wyszyńskiego,
który napisał je w dniu wspomnienia św. Andrzeja, 16 maja 1956 r. Sprawa
przepowiedni św. Andrzeja o tym, że będzie kiedyś patronem Polski, znalazła
swój finał w 2002 r. Zainicjowali go jezuici, którzy pamiętali przepowiednię św.
Andrzeja, że kiedyś będzie patronem Polski. W piśmie skierowanym do papieża Jana
Pawła II uzasadniono potrzebę jeszcze jednego patrona Polski. Wskazano, że kościół
w Polsce szuka jedności ekumenicznej, pojednania między narodami, odnowy sumień
Polaków zdeformowanych przez komunistyczny reżim. Aby w Polsce był ład
hierarchiczny, patronuje temu św. Wojciech, aby był ład moralny, patronuje św.
Stanisław. By w Polsce był ład ekumeniczny i niepodległościowy, by dobrze układały
się nasze stosunki z narodami naszej Wschodniej granicy, potrzeba nowego
patrona, a byłby nim św. Andrzej Bobola, który dla tych spraw oddał życie.
Kult i obecność św. Andrzeja
Sprawa patronatu św. A. Boboli stała się aktualna po tzw. Cudzie nad Wisłą. W lipcu 1920 roku na Konferencji Episkopatu w Częstochowie biskupi podjęli uchwałę: bł. Andrzeju, jeśli uratujesz Polskę przed Bolszewikami w podzięce podejmiemy starania, abyś został ogłoszony świętym. Kard. Aleksandra Kakowskiego, ordynariusz warszawski, po tej uchwale wydał dekret, aby odprawić nowennę w kościołach Warszawy do bł. Andrzeja Boboli i bł. Władysława, o uratowanie miasta przed Bolszewikami, w dniach od 6 do 15 sierpnia. W ostatnim dniu nowenny dokonał się Cud nad Wisłą. Wybuch II wojny światowej proces ten zatrzymał. Temat patronatu powrócił po napisaniu ślubów Jasnogórskich przez prymasa kardynała Wyszyńskiego, który napisał je w dniu wspomnienia św. Andrzeja, 16 maja 1956 r. Sprawa przepowiedni św. Andrzeja o tym, że będzie kiedyś patronem Polski, znalazła swój finał w 2002 r. Zainicjowali go jezuici, którzy pamiętali przepowiednię św. Andrzeja, że kiedyś będzie patronem Polski. W piśmie skierowanym do papieża Jana Pawła II uzasadniono potrzebę jeszcze jednego patrona Polski. Wskazano, że kościół w Polsce szuka jedności ekumenicznej, pojednania między narodami, odnowy sumień Polaków zdeformowanych przez komunistyczny reżim. Aby w Polsce był ład hierarchiczny, patronuje temu św. Wojciech, aby był ład moralny, patronuje św. Stanisław. By w Polsce był ład ekumeniczny i niepodległościowy, by dobrze układały się nasze stosunki z narodami naszej Wschodniej granicy, potrzeba nowego patrona, a byłby nim św. Andrzej Bobola, który dla tych spraw oddał życie.
Kult i obecność św. Andrzeja.
Dziś kult św. Andrzeja bardzo się rozwija,
pięknieje sanktuarium odwiedzane przez tłumy wiernych z Polski i zza granicy. W
kościele przed relikwiami św. Andrzeja wielu klęczało i wielu odeszło szczęśliwych,
wysłuchanych. Niedaleko kościoła ok. 500 metrów dalej, na miejscu dawnego dworu
Bobolów znajduje się kaplica ku czci św. Andrzeja, tzw. Bobolówka. Wzniesiona
została dla uczczenia 350 rocznicy jego męczeńskiej śmierci. Kaplica znajduje
się w miejscu „resztówki”. Przed kaplicą umieszczone zostały ławki, aby
pielgrzymi mogli usiąść i w zadumie patrząc na ołtarz przedstawiający św.
Andrzeja, snuć w ciszy serca modlitwę do Boga za jego wstawiennictwem. W
ostatnich latach rozbudowana została kaplica nad ławkami jest już piękny wyposażony
w wiele świetlików dach. W kaplicy w okresie letnim odprawiane są msze św. w każdą
niedzielę po południu oraz nabożeństwa ku czci św. Andrzeja 16 – tego, każdego
miesiąca, od maja do września. Poniżej kaplicy znajdują się dróżki tajemnic
bolesnych Jezusa i św. Andrzeja. Pięć kapliczek, w których umieszczone są
obrazy ukazujące poszczególne tajemnice. Jeden z obrazów przypomina mękę
Jezusa, a drugi torturowanie św. Andrzeja. Pomocą w modlitwie tajemnic różańcowych
jest książeczka: „Dróżki tajemnic bolesnych Pana Jezusa i męczeństwa św.
Andrzeja”, w parku-ogrodzie znajdziemy coraz to nowe figury świętych, przy
których można zatrzymać się, pomyśleć, pomodlić. Jednym słowem Bobolówka pięknieje
i się rozrasta.
Cóż dla nas współczesnych znaczy św.
Andrzej Bobola?
Przed wyborami jeździ tu wielu,
prosząc o wsparcie w politycznych projektach. Mam czasem nieodparte wrażenie, że
niektórzy chcą Go sobie zawłaszczyć. Czy tego chce Andrzej Bobola? Śmiem
twierdzić, że nie. Owszem, kościół tak samo, jak i „Bobolówka” chętnie przyjmie
i pomieści każdego pielgrzyma, ale nie sądzę, żeby był świętym od załatwiania
partyjnych spraw. Jest świętym, który dzisiaj rozmawiałby z każdym, nie patrząc
czy jest grekokatolikiem, prawosławnym, rzymsko-katolikiem, członkiem tej,
czy innej partii. Wszystkich prowadziłby do Jezusa i poszukiwał
pokoju i pojednania. Byłby łowcą dusz, ale nie łowcą na frukty cywilizacji:
pieniędzy i władzy, ale łowcą na pokój i dobro. Boboli nie można
zapisać do żadnej partii. Dla tych co chcą słuchać, przypomina za Jezusem, aby
oddawać „Bogu co boskie, cesarzowi co cesarskie”. Bobola szedł do zwykłych
ludzi i niósł im Jezusa żywego. Ludzie tego potrzebowali. Dlatego go chętnie
przyjmowali i szli za Jezusem, którego dzięki św. Andrzejowi poznawali. Poprzez
taką posługę u zwykłych ludzi zdobywał popularność ale niestety u innych
wrogów. Spalał się w służeniu drugiemu człowiekowi, doprowadziło go to do męczeńskiej
śmierci, a po wiekach doczekał się uznanej świętości. Dzisiaj, za jego pośrednictwem
można wypraszać łaski, ale nie interesy. Dzisiaj, kiedy tyle niepokoju, kiedy
za naszą granicą toczy się wojna św. Andrzej Bobola - patron Polski, naturalnie
przychodzi na myśl, że może być nadzieją i pomocą w uzyskaniu upragnionego
pokoju. Wierzymy, że to on w 1920 przyczynił się do zwycięstwa nad Bolszewikami
pod Warszawą. Znamienne jest, że jak trwoga to do Boga i Boboli, natomiast nie
wyciągamy żadnych wniosków z narodowych błędów i porażek. Zanim w 1920 r.
Bolszewicy dotarli pod Warszawę była wyprawa na Kijów i nadzieja, że Moskwa
jest słaba, że pomożemy zbudować Ukraińcom własne państwo. Dzisiaj słusznie
współczujemy Ukrainie, niesiemy pomoc, humanitarną, ale jednocześnie nie ufamy
papieżowi, który obraz tej wojny widzi globalnie. My tradycyjnie wiemy
lepiej, angażujemy się w nią militarnie, nie bacząc na konsekwencje, ufając
swojej nieomylności. Trudne wyzwanie stawiamy Boboli, który musi słuchać
naszych nieporadnych modlitw…wieki mijają a my nadal postępujemy tak
samo.
Czy św. Andrzej Bobola może
dzisiaj działać w naszym codziennym życiu? Jedno jest pewne, On jest dostępny i
bliski, ale jednocześnie wymagający. Święty bowiem, nie może być na tyle próżny
by domagać się kultu dla siebie samego. Nie dla siebie się nam przypomniał,
a dla możliwości wypraszania przez niego łask. Patrząc się na jego życie i jego
męczeńską śmierć, inspiruje nas do poszukiwania odpowiedzi na pytanie jaka jest
przyczyna kolejnych w przeszłości upadków Polski i niemoc w zbudowaniu silnego,
suwerennego państwa. Modlimy się oczekując ratunku, uprzednio ściągając na
siebie nieszczęścia. Może po prostu św. Andrzej Bobola mając świadomość, że
czas jest pojęciem względnym, a boskie młyny mielą powoli ze stoickim i pobłażliwym
uśmiechem czeka, aż zaczniemy przewidywać, planować i budować siłę Polski, bez ściągania
na siebie nieszczęść i konieczności czekania na kolejny cud.
Jeśli zainteresował Was artykuł,
to z pewnością odwiedzicie to miejsce i bliżej zapoznacie się z św. Andrzejem
Bobolą. Czego od serca życzę. Dla radości i pokoju. Warto.
Bibliografia:
- „Duszochwat ze Strachociny”
Ks. Józef Niżnik
- Św. Andrzej Bobola - męczennik
i Patron Polski Marek Wójtowicz SJ
Małgorzata Dachnowicz
Komentarze
Prześlij komentarz